DRAUGNIM – Vulturine

(21 kwietnia 2016, napisał: Paweł Denys)


DRAUGNIM – Vulturine

Czasami trafia się do recenzji album zespołu, którego nazwy za cholerę się nie kojarzy. Aż normalnie chciałoby się zakrzyknąć, o ile muzyka jest ciekawa, że znowu jakiś fajny debiut się trafił. Tak właśnie na początku myślałem o Draugnim, dopiero po jakimś czasie poszukałem tu i ówdzie i okazało się, że to nie są żadni debiutanci. Zespół istnieje od 1999 roku z małą trzyletnią przerwą po dzień dzisiejszy jest aktywny. „Vulturine” to ich trzeci duży album, który ukazuje się sześć lat po poprzedniej płycie. Szmat czasu, to trzeba przyznać, ale jako, że absolutnie nie kojarzę poprzednich dokonań, to nie jestem w stanie się do nich odnieść. Wiem za to na pewno, że spróbuję się w poprzednie materiały zaopatrzyć. „Zawartość „Vulturine” mnie do tego skutecznie zachęciła. Przyznać się muszę, że nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Już na starcie zniechęciło mnie nazewnictwo muzyki zespołu, czyli pagan metal. No, delikatnie mówiąc nie jestem fanem takich dźwięków. Za dużo w tej stylistyce wiochy się trafia. Potem nadszedł jednak szybki rzut oka na wydawcę albumu i zrobiło się trochę bardziej przyjaźnie. Debemur Morti raczej słabych rzeczy nie wydaje, a więc nie miałem wyjścia i musiałem się uważnie wsłuchać w opisywany tu album. Nie napiszę, że chwyciła mnie ta płyta od razu. Ba, z początku wydała mi się ona nuda jak flaki z olejem, a może po prostu oczekiwałem fajerwerków? No nieważne, najważniejsze jest to, że uparty ze mnie skurczybyk, a więc brnąłem dalej. Dopiero po jakimś czasie całość ułożyła mi się w sensowną konstrukcje. Omamiły mnie te nachalne melodie, które na „Vulturine” są zdecydowanie najważniejsze i mają najwięcej do powiedzenia. Nie są ani słodkie, ani tym bardziej nijakie. Są cholernie zaraźliwe, na tyle żeby wciągnąć w muzykę na bardzo długie godziny. W melodie trzeba po prostu umieć, a Draugnim udowadnia tu, że zdecydowanie umie. Nie brakuje tu też jadu, co jest niezwykle ważne, żeby zachować odpowiednią równowagę. W końcu jest to metal, a więc raz na jakiś czas trzeba przyłożyć porządnie z liścia po twarzy, żeby przypadkiem nikt się nie zapomniał. Nie ma obawy nie zaśniecie podczas konsumpcji tej płyty. Istnieje za to duże prawdopodobieństwo, że z każdą upływającą minutą będziecie się w ten album coraz mocniej wciągać, aż w końcu złapiecie się na tym, że słuchacie już kolejny raz pod rząd. Być może pewnym mankamentem na początku będzie czas trwania poszczególnych kawałków, ale uwierzcie mi już teraz, że to absolutnie tak musiało wyglądać. Wyjmując z tej płyty choćby pojedynczy fragment straciłaby ona swoją moc. Jest tak jak być powinno, a nawet trochę lepiej. Mnie płyta do siebie przekonała w zupełności, a wam mogę jedynie życzyć jak najszybszego kontaktu z tymi dźwiękami. Warto.

 

Wyd. Debemur Morti Productions, 2016

 

Lista utworów:

 

1. That Name is Hate
2. As In Hunger, So In Demise
3. A Passage In Fire
4. Grief Unsung
5. Drums of Black Death
6. Serpent Stone

 

Ocena: 9/10

 

 

divider

polecamy

Brüdny Skürwiel – Silesian Bastards Mutilation Case – Mutilation Case Pincer Consortium – Geminus Schism Königreichssaal – Psalmen’o’delirium
divider

imprezy

Banisher, Dormant Ordeal oraz Terrordome na wspólnej  trasie jubileuszowej! Finał „Metal 2 the Masses Polska 2025″ już 21 czerwca w Chorzowie Sólstafir ponownie w Polsce – koncert w Hype Parku Machine Head i Fear Factory w Katowicach Katatonia w Warszawie – koncert w Progresji Unholy Blood Fest IV – Toruń
divider

patronujemy

Trzecia płyta ATERRA Narodowy spis zespołów – Artur Sobiela, Tomasz Sikora Premiera albumu „Szczodre Gody” Velesar NEAGHI – Whispers of Wings Taranis „Obscurity” ROCK N’SFERA 5 ATERRA – AV CULTIST ‚Chants of Sublimation’ Trichomes – Omnipresent Creation
divider

współpracujemy

Deformeathing Prod. Sklep Stronghold VooDoo Club MORBID CHAPEL RECORDS Wydawnictwo Muzyczne Pscho SelfMadeGod Godz Ov War
divider

koncerty