Ethereal Riffian – Youniversal Voice
(2 marca 2016, napisał: Pudel)
Miałem dobrych kilka lat temu ostra fazę na stoner rocka i pokrewne gatunki. Ostatnio troszkę mój zapał do tego gatunku zelżał i przesunął się trochę w kierunku bardziej tradycyjnego doomu, niemniej jednak od czasu do czasu dobrze zanurzyć się w pustynnych dźwiękach i zafundować sobie tym samym mały soniczny odlot. Jako że nie siedzę w tej scenie już tak jak kiedyś wiele zespołów i płyt mi umknęło, np. zupełnie nie zarejestrowałem kiedy jak i gdzie wybiło się wiele kapel obracających się w takich klimatach a pochodzących z Rosji czy Ukrainy. Jedną z takich kapel jest właśnie Ethereal Riffian, których koncertowy album „Youniersal Voice” trafił w moje łapy. Nie znam żadnych innych wydawnictw grupy, więc nie wiem na ile wykonania koncertowe odbiegają od wersji studyjnych, zresztą z tego co doczytałem w internetach to część kawałków ma tu w ogóle swoja premierę. Album trwa ponad godzinę a mamy tu tylko osiem numerów, więc od razu widać, że lekko nie będzie. Materiał zaczyna się dziwnymi dźwiękami generowanymi przez etniczne instrumenty, po czym wchodzi numer „Beyond” i ja już wiem, że będzie dobrze. Muzycy bardzo udanie łączą stonerowe riffy, doomowy ciężar i trochę nieobecny, nawiedzony wokal z psychodelicznym, kwaśnym klimatem. I w zasadzie tak jest przez cały czas trwania płyty; ciężkie riffy i linie wokalne a’la Sleep przechodzą w ponure, mroczne odloty z których słynie Electric Wizard a w tle gdzieś tam majaczy stara dobra psychodelia. Etniczne instrumenty(chyba głównie didgeridoo o ile mnie słuch nie myli) pojawiają się kilka razy podczas płyty i wraz z różnymi perkusjonaliami wprowadzają trochę dziwnego klimatu, co ma ożywczy i zbawienny wpływ na odbiór materiału, przełamując w odpowiednich momentach nieunikniona w takim graniu monotonię. Monotonię lub raczej trans, bo naprawdę te dźwięki potrafią człowieka osaczyć, zauroczyć, wleźć do mózgu, przyjemnie odrętwiać by w pewnych momentach wyprowadzić niezwykle skuteczny dźwiękowy atak. Utwory zwykle zbudowane są na dosyć podobnym schemacie, rozwijają się powoli, spokojniejsze, psychodeliczne momenty przechodzą w gitarowe rzężenie z nieobecnym, miarowym wokalem i tak to sobie wszystko płynie i płynie, ale zostawia po sobie jak najlepsze wrażenie. A w takiej muzyce szalenie łatwo popaść w przesadne dłużyzny nie prowadzące do niczego ciekawego. Żeby nam jednak się od tych klimatów nie zrobiło zbyt odlotowo to panowie skutecznie wytrącają nas z transu bardziej klasycznie stonerowo – sabbathowym rockerem „Voice of reason”. I tu mały minus – nieco gorzej w takim jednak szybszym graniu wypada wokal, sprawiając wrażenie idącego obok muzyki. Za to kolejny utwór, najdłuższy na płycie „Anatman” to coś pięknego. Znów delikatny, transowy wstęp po którym wchodzi tak zajebisty riff że aż nie mam słów! W drugiej połowie tego kolosa panowie przyspieszają i brzmią jak jakiś pieprzony czołg brnący wytrwale przed siebie przez jakieś bagna czy inne badziewie. Na sam koniec znów trochę odlotu w postaci „Drum of the deathless” i to wszystko, nawet nie wiem kiedy mi ta godzina z hakiem mijała przy kolejnych odsłuchach. Żeby było jasne: to nie jest jakiś niesamowity, najoryginalniejszy i najlepszy album stoner/doomowy, to co mnie tutaj wprowadza w trans kogo innego może zanudzić na śmierć a wokal pewnie niejednego z Was by doprowadził do szału. Ale jakoś to wszystko bardzo dobrze „żre” razem, ja to kupuje z całym dobrodziejstwem inwentarza i po prostu na takim gigu jak ten zarejestrowany na tym albumie cholernie chciałbym się znaleźć.
Wyd. własne zespołu, 2016
Lista utworów:
01 – Sword of the Deathless (Intro)
02 – Beyond
03 – Thugdam
04 – Wakan Tanka
05 – March of Spiritu
06 – Voice of Reason
07 – Anatman
08 – Drum of the Deathless
Ocena: -8/10