The Fog – Perpetual Blackness
(2 lutego 2016, napisał: Paweł Denys)

Memento Mori raczej nie zawodzi, a więc niejako w ciemno wziąłem do recenzji debiutancki materiał niemieckiego The Fog, który to pod koniec stycznia właśnie ww. wytwórnia wypuściła na światło dzienne. Z tym światłem to może lekka przesada, bo też zawartość muzyczna albumu raczej nie ma za wiele wspólnego ze światłością. Z nocą, zatęchłymi miejscami, gdzie nawet pies z kulawą nogą nie zagląda, to już jak najbardziej. Muzyka, jaką proponuje The Fog, to nic innego jak obskurny i dość prosty doom/death metal. Nie ma mowy o fajerwerkach, popisach i innych takich szmerach bajerach. Jest prymitywna, leniwie sunąca do przodu masa dźwiękowa, która co prawda w kilku momentach potrafi przyspieszyć i nabrać bardzo przyjemnego tempa, ale w większości nastawiona jest na wbijanie słuchacza w podłogę. Nie powiem, czyni to całkiem sprawnie, choć nie mogę się oprzeć wrażeniu, że po pewnym czasie ten materiał zwyczajnie mi się dłuży i mnie nudzi. Nie, nie jest zły, ale te jednowymiarowe granie nie ma w sobie absolutnie nic specjalnego. Praktycznie to wszystko już dawno zostało zagrane przez setki innych kapel. Raz wychodziło to lepiej, a innym razem gorzej, ale nie da się ukryć faktu, że najlepsze rzeczy w tej konkretnej działce stylistycznej już zostały nagrane. Wymyślić czegoś nowego tu się nie da. Pozostaje jedynie odgrywanie tego samego na okrągło. Jednym udaje się to robić z nielichą klasą, a innym najwyraźniej trochę brakuje pomysłu, jak tchnąć w tej dźwięki choćby odrobinę życia. The Fog nawet nie próbuje sprezentować nam czegoś nowego. Nie szuka niczego odkrywczego. Gra tą muzykę we wściekle tradycyjny sposób. Ich pomysł jest z gruntu rzeczy bardzo klarowny. Proste riffy, przyznam bez bicia, że całkiem chwytliwe i niepozbawione ciekawej melodyki, perkusja łomocząca rytmy proste, ale jednocześnie takie, które do doom/death metalu pasują najlepiej. Dół, trochę pożogi, ale nie za dużo, trochę chwytliwości i parę przydługich i nudnych fragmentów. Tak sobie ten album leci, przelatuje przez uszy i w sumie na tym się kończy. Trudno po odsłuchaniu całości, i to wielokrotnym, przypomnieć sobie jakiś fragment lub nawet za czymś zatęsknić. Takich płyt doprawdy można znaleźć mnóstwo. Tylko niektóre z nich są w pełni warte uwagi i poświęcenia im czasu. The Fog co prawda dopiero zaczyna, choć amatorzy jej nie tworzą, ale jeszcze wiele pracy przed zespołem, aby mógł skutecznie przyciągnąć do siebie słuchacza, a w następnej kolejności przygnieść do skutecznie generowanymi przez siebie dźwiękami. Jest tu jeszcze jeden feler, ale za to najgorszy. Wokale są zupełnie z dupy. Może w jakiejś prymitywnej black metalowej muzyce z lasu sprawdziłyby się doskonale, ale nie tutaj. Tu potrzeba niedźwiedzia, który swoim głosem jest w stanie zabić. Tego brakuje, a zamiast tego wokal po prostu irytuje na maksa. Już chyba lepiej, gdyby ten album był instrumentalny. Zdaję sobie jednak sprawę, że w takim przypadku nuda pojawiłaby się już przy drugim kawałku. Nie jest to taka bardzo zła płyta. Jest przeciętna. Nie wyróżnia się niczym szczególnym. Nie stracę przez nią zaufania do wytwórni Memento Mori, ale też nie będę tego albumu uważał, że mocny punkt w katalogu wydawniczym tej cenionej w podziemiu wytwórni. Każdemu czasami przytrafią się słabsze chwile i widocznie teraz nadszedł taki czas w tej właśnie oficynie. The Fog na pewno ma szanse, aby wypłynąć na szersze wody, ale musi solidnie swoją muzykę przemyśleć i w przyszłości wyciągnąć z niej co najlepsze odsiewając jednocześnie te nudne i niepotrzebne fragmenty.
P.S.: A czemu by nie nazwać zespołu Nebel? Tak jakoś bardziej swojsko by było.
Wyd. Memento Mori, 2016
Lista utworów:
1. Inaneness
2. Crawling Doom
3. Entropy Pillars
4. Creeping Lunacy
5. Gloom Shoals
6. Perpetual Blackness
7. Grievous Scourge
Ocena: 6/10
https://web.facebook.com/thefogdoom
