KULT MOGIŁ – ANXIETY NEVER DESCENDING
(18 stycznia 2016, napisał: Przem "Possessed")
Nie tak dawno pisałem recenzję ich dema, czy też EP „K+M+B” i życzyłem sobie by zespół szybko wystartował z pełnym materiałem. Tak też się stało. Za sprawą Tomasza Krajewskiego, Pagan Records wydał debiutancką płytę Tarnowian. Szczerze mówiąc nie mogłem się doczekać posłuchania tego materiału i odkąd otrzymałem swoja kopię, często gości ona w moim odtwarzaczu. Wizja death metalu, jaką prezentuje Kult Mogił przemawia do mnie. To brudna muzyka, obskurna z elementami black/ death, czy death/ doom, a całość jest zaaranżowana w genialny sposób. Od pierwszego przesłuchania „Anxiety Never Descending” słychać, że zespół rozwinął skrzydła, kompozycje są spójne, świetnie zaaranżowane i depresyjne.
Płytę otwiera utwór tytułowy i od razu zostajemy zmiażdżeni ścianą dźwięku. Ostre blasty poparte świetnym riffem i genialną pracą gitar przerywane są chwilowymi zwolnieniami. Grobowy wokal pojawia się już po chwili by wypłynąć na pierwszy plan wraz ze zwolnieniem, gdzie przebrzmiewają gitary, a praca perkusji jest minimalistyczna. Gitary wracają grając pojedyncze akordy i jest to bardzo ciężki, walcowaty fragment. Riff się zmienia, nabiera odrobiny melodii, perkusista ciekawie używa talerzy, pojawiają się drobne wstawki gitarowe, a całość podana jest w wolnym doomowym tempie. W końcu praca gitar staje się jednolitą całością, bazując na wysokich dźwiękach, stwarzając tym samym aurę niepokoju przerwaną nawałnicą blastów. Teraz gitary szyją szybko, prosto, wokal staje się bardziej krzykliwy i urywany. Co jakiś czas pojawiają się przejścia w średnich tempach. „Threnody” rozpoczyna się dość psychodelicznymi gitarami i prawie marszowym tempem perkusji. Nagle gitary zmieniają riff i sugerują średnie tempo, lecz to tylko zmyła. Tempo, które się pojawia jest wolne, a riff wspaniale oddaje atmosferę choroby psychicznej. Bicie gitar raz jest rytmiczne, by po chwili zaskakiwać pojedynczymi dźwiękami, a perkusja wspaniale im wtóruje mocno wybijanym rytmem. Wolne przejście jest wstępem do jeszcze bardziej chorego klimatu. Gitary grają nieco szybciej, a riff jest zeschizowany, cały czas zmienia się sposób ich gry, a perkusja mimo swego minimalizmu idealnie buduje ciężar tego utworu. Nad wszystkim nieco w drugim planie unosi się zatęchły wokal. Nagle tempo przyspiesza na moment, by zwolnić do średniego tempa, a wokalista momentami zaczyna wykrzykiwać frazy z dużą ekspresją. Przyspieszenie i zwolnienie przeplatają się miażdżąc słuchacza. Nagle gitary zaczynają grać bardzo rytmicznie, lecz zaledwie na moment, by wrócić do swoich wolnych i zaskakujących dźwięków. Wraz ze zmianą riffu pojawia się melodia kończąca utwór. W odgłos przebrzmiewających gitar wbiją się dźwięku kolejnego riffu i tak właśnie zaczyna się „Serene Ponds”. Wraz z wejściem perkusji praca gitar staje się bardzo rytmiczna i szybsza. Średnie tempo, co chwilę przerywa kanonada blastów. Muzyka w końcu przyspiesza. Ciekawy riff poparty jest szybka pracą perkusji, pojawia się odhumanizowany wokal i nagłe zaskoczenie. Solówka, która jest ostra i totalnie szalona, zagrana w szybkim tempie, które zwalnia wraz ze zwolnieniem tempa muzyki. Nagle pojedyncze uderzenia w struny są poparte wściekłą grą perkusji i grobowym wokalem, lecz po jakimś czasie gra gitar i perkusji wyrównuje się w wolniejszym tempie. Pojawiają się pomruki wokalisty i muzyka nieznacznie przyspiesza, pojawia się kolejna solówka, już mniej szalona, bardziej melodyjna, która idealnie wpisuje się w stylistykę tej muzyki. Zaraz po niej mamy kolejne przyspieszenie, które zostaje na moment przerwane przejściem, w którym pojawia się czysty i niski wokal. Wraz z przyspieszeniem gitara znowu, co jakiś czas wyskakuje z wysokimi dźwiękami i kolejny raz możemy posłuchać czegoś na kształt solówki zagranej równocześnie na dwie gitary. Ich minimalistyczne dźwięki przeplatają się tworząc pozorny zaledwie chaos. „Początek wrażeń” rozpoczyna dość typowy riff z zagęszczonym biciem, co jakiś czas, wchodzi perkusja stanowczo wybijając wolny rytm z dużym użyciem talerzy. Nagle muzyka przyspiesza. Riff zabija, pojawia się polski, niski wokal, a mimo to czysty. W tą nawałnicę dźwięków wbija się prosta solówka, której wolno zagrane dźwięki są rozciągnięte w czasie. Muzyka zwalnia i instrumentarium zaczyna być bardzo minimalistyczne, a wokal wybija się na pierwszy plan. Nie trwa to długo, bo kolejne uderzenie blastów przerywa ten wolny fragment. Nagle praca gitar zmienia się, i tylko je słychać przez chwilę, zanim kolejne przyspieszenie perkusji nie przerwie tej chwili wytchnienia. Tempo zwalnia, i tym razem praca perkusji jest wolniejsza niż gitar, lecz z całą pewnością najbardziej przykuwa uwagę wokal opowiadający historię. Kolejne wolne tempo prezentuje pojedyncze uderzenia perkusji i ciekawie zaaranżowaną prace gitar. Perkusja zaczyna delikatnie i rytmicznie przyspieszać grając skomplikowany rytm. Zmienia się tonacja, w jakiej pracują gitary, a nas dobiegają już tylko pojedyncze dźwięki. „The Width Of A Forehead” rozpoczynają dźwięki gitary brzmiącej niczym ryk syreny, gdzieś w tle pojawiają się pojedyncze dźwięki perkusji. Klimat staje się totalnie odjechany i psychodeliczny. W końcu przeradza się wolne tempo z ciekawym riffem i iście Hellhammer’ową pracą perkusji. Wokal nieco stłumiony podnosi się czasem do wyższych dźwięków i wyrykuje pojedyncze słowa. Tempo miażdży ciężarem i jest przy tym bardzo transowe. Nagle pozostaje tylko jedna gitara grająca w dziwny sposób coś niby Godflesh. Wraz z powrotem drugiej gitary psychodelia sięga zenitu. To dość nietypowy dla zespołu utwór, lecz mimo to zagrany w sposób całkowicie pasujący do tego wydawnictwa. Panowie szacun, za tak bezkompromisowe podejście do muzyki. „Palliative Messiah” to już ostatni utwór zaprezentowany na debiucie Kultu Mogił. Pierwsze dźwięki gitar już tworzą chory klimat, a ich współpraca jest idealna. W końcu zaczynają się na siebie nakładać, by przejść w wolno zagrany i wspaniały riff poparty pojedynczymi i mocnymi uderzeniami perkusji. Po chwili gitary znowu się „rozjeżdżają”, a melodia jaką tworzą jest pełna „negatywnych” wrażeń. Nagle pojawia się nowy, równo zagrany riff, praca perkusji też nieco się zagęszcza, a wraz z nią tempo odrobinę przyspiesza. Pierwsze ryki wokalisty, to jakby przeczyszczenie gardła, przed grobowymi wyziewami. Zmienia się tonacja, a po chwili riff. Tempo pozostaje to samo, lecz przerywane jest co chwilę lekkimi przyspieszeniami. Nagle jedna z gitar zaczyna grać coś innego i brzmi to świetnie, lecz przerwane jest kolejnym dołującym fragmentem, gdzie dźwięki gitar są podawane nad wyraz oszczędnie, a perkusja rytmicznie im wtóruje. Kolejny raz pojawiają się w też smaczki gitarowe, gdy nagle wszystko zostało przerwane ostrym atakiem blastów i solówką ciągnącą się przez długi czas. Jej dźwięki są chore, a zarazem wspaniałe, zagrane w średnim tempie z częstym użyciem wajchy. Nagle tempo staje się bardzo skoczne, lecz szybo zostaje przerwane zwolnieniem z kolejną podobną solówką, która tym razem trwa krótko i marsz szybkiego tempa zostaje wznowiony. Pojawia się rytmiczne średnie tempo i kolejny raz słyszymy tą solówkę. Efekt zabija!!! Na koniec tempo wraca do walcowatego, miażdżąc nasze uszy i wolno wtłaczając w nie ciężkie dźwięki.
Spodziewałem się, że „Anxiety Never Descending” mnie zabije, lecz nie myślałem, że rozerwie tak na strzępy. To materiał, którego nie można rozpatrywać na zasadzie świetnego debiutu. To po prostu świetny album, a siła zespołu tkwi w dobrych wzorcach, z których Kult Mogił nie zapożycza muzyki. Oni jedynie traktują te wzorce jako inspiracje do tworzenia własnej muzyki, która tchnie świeżością świeżo rozkopanych grobów. Kolejnym mocnym punktem tego albumu są smaczki, które przewijają się w tle, szczególnie jest to słyszalne w dodatkowych dźwiękach gitar, w pracy perkusji, w aranżacjach wokalnych, a co ciekawe ten chory nastrój w dużej mierze tworzy praca gitar. Często możemy usłyszeć jak grają te same dźwięki z pewnym opóźnieniem względem siebie. Same zaś kompozycje, niszczą ciężarem wolnych temp, jak i pojawiającymi się huraganami przyspieszeń. Lecz ten album nie byłby tym czym jest, gdyby nie świetne pomysły lgnące się w głowach muzyków. Muzyka w ich wydaniu zaciera ramy międzygatunkowe, wiec wszelkie określenia typu, że jest to death metal, black metal, czy inne, nie mają tu racji bytu, mogą być stosowane zaledwie by spróbować opisać to co nie opisywalne. Ja osobiście jestem pod wrażeniem i nie mogę uwolnić się od psychodelii jaką zafundował nam Kult Mogił.
Wyd. Pagan Records, 2015
Lista utworów:
- Anxiety Never Descending
- Threnody
- Serene Ponds
- Początek wrażeń
- The Width Of A Forehead
- Palliative Messiah
Ocena: +9/ 10
https://k-m-b.bandcamp.com/releases
http://www.kultmogil.com/
kontakt@kultmogil.com
https://paganrecords.bandcamp.com/music
https://www.facebook.com/paganrecords
http://www.pagan-records.com/webshop/shoper5/