MEPHORASH – 1557 Rites Of Nullification
(3 stycznia 2016, napisał: Paweł Denys)
Lubię zaskoczenia, które są bardziej pozytywne niż negatywne. Lubię, gdy zespół, którego wcześniej nie miałem okazji posłuchać wyskakuje niczym diabeł z pudełka. Mniej więcej tak się czuję teraz, gdy to mam za sobą kilkanaście odsłuchów trzeciego albumu pochodzącego ze Szwecji Mephorash. „1557 – Rites of Nullification” jest albumem black metalowym, i to w pełnym znaczeniu. Tak więc, bez problemu odnajdziecie tu elementy charakterystyczne dla sceny skandynawskiej, ze szczególnym wskazaniem na Marduk (fragmenty chłoszczące dźwiękiem) oraz Dimmu Borgir (fragmenty patetyczne, nacechowane mrocznym klimatem i kobiecymi wokalizami), jak również elementy sceny greckiej. Ba, wydaje się wręcz, że muzykom Mephorash pomyliły się kraje i powinni czym prędzej do Grecji wyjechać. Oczywiście, to żart, ale niezaprzeczalnym faktem jest, że przemożny wpływ greckiego black metalu jest tu słyszalny od początku, aż po sam koniec. Jak łatwo się domyślić, nie przedstawia ten album niczego nowego. Nie jest to jednak żadną wadą, bo też w black metalu nie chodzi o jakieś innowacyjne rzeczy, ale o to, żeby była zachowana pewna estetyka i energia. Tutaj bez dwóch zdań tak właśnie jest. Sęk w tym, że nie jest to album, który może zatrzymać na dłużej. Pierwsze kilka odsłuchów naprawdę może sprawić wrażenie, że to jest bardzo interesujący album, ale im dalej w las tym mocniej to wszystko staje się przeciętne i zagrane na jedno kopyto. Praktycznie każdy kawałek jest zbudowany według podobnego schematu. Także czas trwania poszczególnych utworów może tu być problemem dla paru osób, bo też żaden z czterech utworów nie trwa tyle, co hity w radiu. Każdy swobodnie się rozwija i poprzez podniosły finał zmierza do spokojnego końca. Nie powiem, robi to na początku bardzo dobre wrażenie, co też potęguje unosząca się przez cały czas aura tajemniczości, ale po jakimś czasie aż chce się usłyszeć jakieś inne, coś ciekawego wnoszące, rozwiązanie. Tych tutaj nie ma, co dla mnie stanowi problem, ale dla was wcale nie musi. Wszystko zależy od tego, czego się oczekuje po płycie zespołu black metalowego. Mam też nieodparte wrażenie, że może to być album adresowany przede wszystkim do młodszych zwolenników black metalowej muzyki. Znajduje się na nim wszystko to, co obecnie jest na topie. Nie chodzi o to, że ci bardziej doświadczeni słuchacze niczego tu dla siebie nie znajdą, ale mogą poczuć się po pewnym czasie znużeni. Ja poczułem się właśnie znużony, ale wiem też, że za jakiś czas to tej płyty wrócę. Taki to z niej paradoks. Niby słucha się jej przyjemnie, niby zaciekawienie wzrasta z każdą chwilą, ale po dłuższym obcowaniu z nią ma się zwyczajnie dość. Sęk w tym, że po odstawieniu jest na półkę po jakimś czasie chce się jej ponownie więcej niż raz posłuchać. Ot taki to specyficzny krążek.
Wyd. Odium Records, 2015
Lista utworów:
1. Riphyon – The Tree of Assiyah Putrescent
2. Phezur – Dissolving the Sea of Yetzirah
3. Cheidolun – Breaking the Blade of Beriah
4. Berberioth – Vandalising the Throne of Atziluth
Ocena: 7/10
https://web.facebook.com/Chaliceofthagirion