In Twilight’s Embrace – The Grim Muse
(27 sierpnia 2015, napisał: Paweł Denys)
Prawie wcale nie znam poprzednich materiałów In Twilight’s Embrace. Coś gdzieś tam słyszałem, ale jako że muzyka niezbyt mnie porwała, to szybko o tym kontakcie zapomniałem. Teraz przyszło mi uważnie wysłuchać i zrecenzować nowy materiał tej poznańskiej ekipy, który lada moment będzie miał swoją premierę w barwach pewnej wytwórni z Klepacz, która zdążyła przyzwyczaić do tego, że jak już coś wydaje, to przeważnie są to rzeczy wysokich lotów. Wystarczy w tym miejscu wspomnieć albumy takich grup jak Odraza i np. Eerie. Przyjąłem więc, że i tym razem będzie dobrze, o ile nawet nie bardzo dobrze. Przesłuchałem więc „The Grim Muse” uważnie, przyjrzałem się mu z każdej strony i nie padłem na kolana. Spokojnie, spokojnie, zanim mnie zlinczujecie dajcie wyjaśnić w tym rzecz. Na pewno jest to materiał na poziomie światowym, który mógłby niejedną gwiazdę melodyjnego death metalu zawstydzić. Mam tu na myśli zwłaszcza jedną gwiazdę, która wzięła i powróciła do żywych. Zresztą wokalista tej gwiazdy udzielił się na tym albumie wokalnie, ale jak dla mnie jest to mało znaczące i bez tego album spokojnie mógłby się obejść. Wyraźnie słychać tu, że ITE zna prawidła rządzące taką muzyką i potrafi je stosować. Mnóstwo tu partii chwytliwych, które powinny poderwać was z foteli bez większego problemu. Pierwsze cztery kawałki to takie petardy, że podczas któregoś z kolei odsłuchu płyty bałem się wręcz nokautu. Udało się jakoś przetrwać, a im dalej w las, tym ciosy były z mniejszą częstotliwością serwowane, bo też zaledwie dwa, no może trzy się trafiły. Przynajmniej takie, po których mógłbym się już nie podnieść. Doszedłem wręcz do wniosku, że za długo ten materiał trwa. Niby pomysły są, i to nawet bardzo dobre, ale same kawałki w większości są na tyle jednorodne, że z biegiem czasu traciłem zainteresowanie albumem. Nie, nie wyłączyłem płyty ani razu przed końcem, ale też nie napiszę, że przez cały czas słuchałem jej z równym skupieniem. Coś mi nie pasowało po prostu. Zabrakło mi w kilku momentach elementów, które czymś by się wyróżniały, jakoś kopały by po zadku i wbijały się w mózg z siłą pocisku wystrzelonego z kbkAKMS. Szkoda trochę, bo jak sobie posłucham po raz kolejny takich petard, jak „A Wolf I Remain”, „Chainclad” czy najlepszego na płycie „Der Hellseher ( I Have a Dream)”, to aż mnie skręca na samą myśl o tym, co by się ze mną działo, gdy takie charakterystyczne petardy leciały jedna za drugą. Tak niestety nie jest, ale i tak wysłuchanie tej płyty nie powinno nastręczyć wam problemów. Miłośnicy takiej stylistyki będę zachwyceni i wcale mnie to nie zdziwi, ale ja odczuwam spory niedosyt. Może gdyby ITE skondensowało swoje pomysły i upchnęło je w zdecydowanie krótszym czasie, to byłoby o wiele lepiej? Dla mnie na pewno. Czy wy będziecie mieli tak samo, to nie wiem. Przekonajcie się sami. ITE udowadnia tu, że na tym poletku w kraju nie ma konkurencji, że mogę śmiało patrzeć na północ i na zachód. Powodów do wstydu nie mają, ale ja wciąż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest tu wszystkiego za wiele. Są tu rzeczy genialne, ale trafiają się również mielizny. Trochę szkoda, bo ogromny potencjał słyszalny jest niemal przez cały czas. Czas pokaże, co się z tym albumem stanie. Wielkiej kariery raczej nie będzie, ale też na stówę płyta nie przepadnie i będzie szeroko komentowana.
Wyd. Arachnophobia Records, 2015
Lista utworów:
1. Postmodern Postmortem
2. Dystopian
3. Der Hellseher (I Have a Dream)
4. A Wolf I Remain
5. Liepaja
6. The Fullmoon Strain
7. Chainclad
8. No
9. The Grim Muse
10. Gravitate Towards The Unknown
11. The Becoming
Ocena: 7/10
https://www.facebook.com/intwilightsembrace?fref=ts