Naumachia – Machine of Creation
(25 sierpnia 2015, napisał: Paweł Denys)

Kontakt z muzyką Naumachia urwał mi się zaraz po zakupie jednego z numerów magazynu Thrash’em All i wysłuchaniu płyty. „Wrathorn” był albumem bardzo słabym, to i nie dziwota, że zapomniałem o istnieniu tej płyty, jak i całej kapeli. Tymczasem dotarł do mnie nowy album zespołu zatytułowany „Machine of Creation”, a więc nie pozostało mi nic innego, jak skrobnąć o nim parę zdań. Pominę jednak historię powstawania tej płyty i tragiczne wydarzenia, które dotknęły zespół. Zajmę się praktycznie samą muzyką. Przede wszystkim to jest obecnie inny zespół. O wiele bardziej świadomy tego, co chce grać. O wiele pewniejszy w tym co robi. Muszę przyznać, że płyta sprawia dość pozytywne wrażenie. Słuchania na niej jest całkiem sporo, a to głównie dlatego, że jest to materiał nieźle pokombinowany, a mimo to prezentujący spójną wizję, jaką zespół chce nam przekazać. Podstawą wydaje się tu być nowoczesne podejście do death/blackowej muzyki, ale to jest jedynie punkt wyjścia. Na tym fundamencie Naumachia buduje dość oryginalną muzykę, która w obecnych czasach wcale nie jest taka oczywista. Oczywiście istnieje duże prawdopodobieństwo, że album trafi w próżnię, bo jak powszechnie wiadomo, jak ktoś chce grać niejako dla wszystkich, to będzie z zasady grał dla nikogo. Liczę, że tak się jednak nie stanie, bo „Machine of Creation” jest albumem wartym uwagi. Wyraźnie słychać, że panowie przy jego tworzeniu napracowali się solidnie, a że dało to całkiem ciekawe efekty, to już inna sprawa. Nie ma sensu z góry zakładać, że jest to gówno. Wystarczy dać płycie trochę czasu, uważnie się w nią wsłuchać i na własne uszy przekonać się, że obecna Naumachia ma naprawdę sporo ciekawego do powiedzenia. Dużym plusem całości jest trudność z jej jednoznaczną klasyfikacją. Jak już wspomniałem, death/black metal jest tu podstawą, ale zespół nie waha się podróżować w przeróżnych kierunkach i z tego lepić swoją miksturę. Ogromną robotę robią tu klawisze. Chore plamy tych instrumentów wprowadzają odhumanizowany klimat, który ma wszelkie dane ku temu, aby zmrozić was aż do kości. Umiejętne wkomponowanie tych dźwięków w całość, to jest plus i kropka. Na całe szczęście klawisze nie maskują niedostatków materiału, co przecież często zdarza się na albumach przeróżnych wykonawców, bo panowie porobili tu mnóstwo chwytliwych i wciągających momentów. Gitary rzeźbią, aż miło. Z jednej strony czerpią z ekstremalnych dźwięków, ale nieobce są im melodyjne zagrywki, czy siekanie dźwiękiem na modłę panterowych patentów. Kolejny plus, bo robota na poziomie światowym. Ba, Naumachia na tyle zapędziła się w eksploracjach, że kawałek „Lost” jest po prostu balladą. Bardzo dobrą dodam. Paru z was pewni się zainteresuje też gośćmi udzielającymi się na płycie. Marcin Urbaś nie tylko napisał teksty, ale też wokalnie się popisał w kilku utworach. Facet wciąż potrafi konkretnie zaskrzeczeć. Mi to pasuje, a czy wam będzie? Sprawdźcie i się sami przekonajcie. Pojawiają się też wokalizy Covana, które rzekomo zostały nagrane z myślą o nowej płycie Athropia Red Sun. Cały album zresztą gdzieś oscyluje w okolicach zarezerwowanych właśnie dla ARS. Może to nie ta półka, ale jest wiele punktów stykowych. Miłośnicy zdrowego przyłożenia charakteryzującego się wielką otwartością na futurystyczne i chore dźwięki powinni ten album sprawdzić. Ja jestem pozytywnie zaskoczony i jeszcze kilka razy do tej płyty na pewno wrócę. Wszelkie domysły poszły w kąt i została jedynie dobra muzyka. Tyle w temacie.
Wyd. Via Nocturna, 2015
Lista utworów:
1. Aging Sun
2. Multiple Personality
3. Scorched Earth
4. Dawn of Man
5. Primal Instinct
6. Terror Machine
7. Lost
8. Destroyers
9. Frag-Men-Ted
10. Amnesia
Ocena: 8/10
https://www.facebook.com/naumachiametal?fref=ts
