Wojciech Hoffman – Behind the windows
(22 lipca 2015, napisał: Pudel)

„Behind the windows” to dopiero drugi solowy album studyjny Wojciecha Hoffmanna, wydany bagatela 12 lat po debiutanckich „Drzewach”. Przyznam się bez bicia, że trochę bałem się tej płyty – bite 70 minut w przeważającej mierze instrumentalnego grania to dawka dosyć potężna. Szczególnie jeśli samemu nie gra się na gitarze a przesadnych popisów a’la Vai się zbytnio nie trawi. Na szczęście okazało się, że te moje obawy były zupełnie bezzasadne. Owszem, znajdziemy tutaj mnóstwo gitarowej ekwilibrystyki, muzyka do najprostszych nie należy – ale kompozycje są szalenie ciekawe i przykuwają uwagę na dłużej. Co więcej – po pierwszym odsłuchu od razu odpaliłem album drugi raz, a po drugim – trzeci. Album rozpoczyna się dosyć spokojnie, hołdem dla Garego Moore’a, który faktycznie jest dosyć bliski tym bardziej bluesowym płytom niedawno zmarłego Irlandczyka. Dalej dominuje już jednak trochę inne granie, bardzo zróżnicowane i będące czymś w rodzaju mieszanki hard rocka, prog metalu i nawet fusion. Często przy solowych płytach gitarzystów jest tak, że partie gitary owszem są piękne, wspaniałe i cacy, ale reszta kuleje. Tutaj jest inaczej, bardzo dużo do powiedzenia mają klawisze, sekcja również nie zostaje daleko w tyle i ogólnie aranżacje są bardzo przemyślane i ciekawe. Dodatkowo w kilku utworach można usłyszeć znakomitych gości (Jelonek, G. Skawiński, L. Cichoński), którzy dobrze uzupełniają kawałki, w których grają, jednak nie wybijają się w nich na pierwszy plan. Jeśli chodzi o poszczególne utwory, to bardzo duże wrażenie zrobił na mnie drugi utwór, „The Birth”, gdzie mieszają się dźwięki z okolic Dream Theater z dusznym, niepokojącym klimatem płyty „Power to believe” king Crimson (oczywiście technika gry W. Hoffmanna jest zupełnie inna niż Roberta Frippa, ale klawisze, sekcja i ogólny klimat jakoś uparcie mi się kojarzą z tamtym, doskonałym zresztą krążkiem). „Carefree Fields” to z kolei spokojniejsze, jakby nostalgiczne granie w którym jest więcej przestrzeni, „Centimeter of time” jest bliski zwykłemu, konkretnemu hard rockowi, choć w dalszej części się uspokaja… Ogromne wrażenie robi tytułowy utwór, gdzie po znów spokojnym wstępie następuje dosyć zaskakująca zmiana tempa i naprawdę ostra jazda z fajną wokalizą „podbijającą” główny motyw. A gdy w środkowej części utworu robi się ciężej i dochodzą do głosu Hammondy to już w ogóle robi się bajka. W jednym jedynym „Confession by the wind” słyszymy wokalistów(tzn. są na płycie jeszcze wokalizy, jednak normalny tekst jest tylko tutaj), konkretnie panów z Decapitated i Turbo i w tym fragmencie płyta najbardziej zbliża się do tradycyjnie pojmowanego prog metalu – jest to ciekawe urozmaicenie, ale też robi smaka na cały album w takim klimacie. Ogółem płyta w swojej kategorii jest po prostu doskonała i pozbawiona wad. Wszystko jest tu dokładnie takie, jak byśmy oczekiwali od instrumentalnego, progresywnego albumu. Nie wiem jak Pan Wojciech to robi, ale zarówno ostatnie płyty Turbo jak i ten solowy krążek są po prostu doskonałe, rasowe i zyskujące z kolejnymi odsłuchami. Przy czym „Behind the windows” ma ogromną szansę trafić także do tych niekoniecznie „metalowych” słuchaczy. Uff, nie będę już się rozwodził nad poszczególnymi numerami, bo tej płyty po prostu trzeba posłuchać samemu. Odpowiednie wrażenie robi od razu a z kolejnymi odsłuchami tylko zyskuje, cały czas odkrywa się jakieś nowe smaczki. Pewności oczywiście nie mam, ale coś czuję, że ten album będzie bardzo częstym gościem w moim odtwarzaczu.
Wyd. Kubicki Entertainment, 2015
Lista utworów:
1. Gary
2. The Birth
3. Carefree
4. Centimeter of Time
5. SD&R
6. Falling in Love
7. Behind the Windows
8. Journey to the End
9. Confession by the Window
10. In the Line to God
11. The Photographs
Ocena: 9/10
