TEHACE – YEARNING FROM THE SLIME

(30 czerwca 2015, napisał: Przem "Possessed")


TEHACE – YEARNING FROM THE SLIME

Gdy pierwszy raz usłyszałem o Tehace i posłuchałem ich debiutanckiego albumu, byłem zachwycony poziomem jaki zespół zaprezentował, do tego płytę wydał Mystic Production. Wydawać by się mogło, że Świat stoi przed nimi otworem. Więc co się stało, że się …. ? Jakiś miesiąc temu przez przypadek trafiłem na ich clip z nowego albumu i szok, chłopaki są w niesamowitej formie i po 8 latach od wydania debiutu powrócili z nowym albumem. Nie zasypywałem, więc gruszek w popiele, tylko od razu napisałem do kapeli po kopię do recenzji i… Szok !!!! Czy aby nie za często w tym szoku jestem pisząc o Tehace ? Może i tak, lecz „Yearning For The Slime” to kawał zajebistego death metalu, gdzie obok świetnych aranżacji, jest miejsce na całą masę technicznych zagrywek, a wszystko to podporządkowane jest jednej idei, MUZYCE. Nie ma tu popisów umiejętności, każdy element jest dokładnie przemyślany i dopasowany do efektu jaki muzycy chcą osiągnąć.

„I (Misanthropy’s Origin)” to utwór, który rozpoczyna płytę. A rozpoczyna zawodzącą gitarą, której wtóruje perkusja wygrywająca pokombinowane patenty. Nagle całość przyspiesza, riff się zmienia nic nie tracąc ze swojej połamanej struktury, blasty sypią się gęsto, tempo łamie się co chwilę, Pojawia się solówka, krótka, pokombinowana niczym u wszystkim znanego Trey’a. Wokal jest niski i dopasowany do brzmienia instrumentów. Nagłe zwolnienie zabija, patentami gitarowymi, niby nic trudnego, lecz za pomysł brawa Panowie. Kolejne przyspieszenie wtłacza w fotel, a kolejna solówka, jest już bardziej rozbudowana i przemykająca gdzieś między resztą instrumentów, za chwile dostajemy jeszcze kilka solówek, które następują po sobie w krótkich odstępach czasu, są proste, oparte na kilku dźwiękach, lecz tworzony przez nie klimat po prostu urywa łeb. Lecąc dalej w średnim tempie pojawia się kolejna solówka. Ta już jest bardziej rozbudowana i dokładnie tak samo jak poprzednie buduje klimat utworu, jeszcze jedno przyspieszenie i już rozpoczyna się „Ungod”. Świetny riff i dobrze uzupełniająca się praca gitar poparte są mocnymi akcentami perkusji, całość nabiera rozpędu, wokal wykrzykuje kolejne wersy i nagle pojawia się solówka o orientalnym zabarwieniu, w trakcie której muzyka zwalnia, lecz nie stopy, natomiast samo solo rozciąga się powoli roztaczając przed nami cały wachlarz dźwięków. Wchodzimy w wolne tempo, gdzie perkusja pracuje nieregularnie, muzyka przyspiesza, riff tnie ostrymi dźwiękami, nagłe zwolnienie przynosi ze sobą mocno pokręcony riff, który aż buja głową. Po chwili zostajemy zaatakowani rytmicznym przyspieszeniem, kilkoma dźwiękami solówki, wszystko to urywa się zostawiając na placu boju ładnie pracujący bas, do którego po chwili dołączają inne instrumenty powracając z tym pokręconym riffem. Gdy muzyka zaczyna się zagęszczać okazuje się, że nagle słyszymy już tylko dźwięki rytmicznie grającej perkusji, w które wbija się pojedynczy dźwięk gitary, by po chwili Tehace zaskoczyło nas podanym w średnim tempie motywem granym przez bas i perkusję, w który wbija się urywany riff, a nad wszystkim unosi się smród grobowego growlu. Lecz to nie koniec jazdy bo rozpoczyna się solówka, która odbiega swoimi dźwiękami od reszty instrumentarium krążąc gdzieś pomiędzy jazzem, a psychodelicznymi dźwiękami. Po tych wszystkich patentach muzyka przyspiesza na chwilę, by po przejściu do średniego tempa rozwalić mózg pokręconym i zapętlonym riffem. Kolejne przyspieszenie nie zostawia za sobą nawet szczątków, riff nagle zmienia się na chwilę w kolejny nie mniej pokręcony, by po chwili zostać zastąpionym przez kolejny niosący ze sobą duża dawkę melodii. Jeszcze kilka takich zabiegów i za sprawą szybkiej gry perkusisty na stopach dźwięki gęstnieją, by ustąpić miejsca utworowi pod tytułem „Slime”. Tutaj otrzymujemy na dzień dobry bardzo rytmiczny początek ze świetną, zawodzącą solówką. Całość przechodzi w szybkie tempo poparte krótką, mocną solówką. Jest szybko, a zarazem bardzo rytmicznie, riff jest urywany, lecz po chwili praca gitar i perkusji zwalnia, gitary wymieniają się ciekawym riffem, praca perkusji zmienia się co chwilę, całość przyspiesza nie gubiąc melodii i kolejna solówka zamiata mną po ziemi, zaczynając się w wolnym fragmencie, po którym otrzymujemy kolejna porcje brutalności i blastów. Riff się zmienia, teraz gada rasowym death metalem, kolejne zwolnienie i pokombinowane tempo. Współpraca instrumentów przy tych łamańcach wręcz powala. Muzyka przyspiesza kolejny raz , a wokalista wyrzuca z siebie słowa w bardzo rytmiczny sposób. Riffy i tempo zmieniają się, pojawiają się ciekawie zaaranżowane wstawki i kolejne krótkie solówki na tle blastów. Kolejne zwolnienie niesie ze sobą dwie następujące po sobie solówki, jedna wolną, druga szybszą i pokręconą, co daje bardzo ciekawy efekt. Kolejne zwolnienie kończy utwór. Lecz oto już nadciąga „Storm (Kashub From Hell)” wraz z dźwiękami psychodelicznej solówki, która gada wręcz doskonale, nagłe przyspieszenie ma w sobie wiele z klasyki gatunku, jest przeplatane krótkimi i pokręconymi zwolnieniami, gdzie riffy są schizoidalne. Jedno z tych zwolnień ciągnie się przez dłuższy czas, by przejść w średnie tempo, z ciekawymi wstawkami gitarowymi i kolejna solówka powala na kolana swoja melodyką. Muzyka przyspiesza, rytmy są połamane, blasty zbierają żniwo, w kolejnym ciekawie zaaranżowanym zwolnieniu wokal jest cofnięty nieco w tył i obniżony tworząc tło dla krótkiej solówki, nie trwa to długo, gdyż wracamy do rozpierolu w szybkim tempie i kolejnej mocno psychodelicznej solówki kończącej ten utwór. „The Hunger” rozpoczyna tym razem perkusja i pojedyncze dźwięki gitary. Po chwili wchodzimy na wysokie obroty, które jeszcze się zagęszczają na chwilę, dostajemy w pysk ciekawie skonstruowana solówką, lecz to ma miejsce już w średnim tempie, które zaraz po niej się kończy. Przyspieszenia mieszają się ze średnimi tempami, riffy zmieniają się często, rytmika utworu również. Dzieje się tu tyle , że można by obdarzyć tym cały album innego zespołu. Kolejna solówka brzmi niejako w tle, a muzyka wchodzi w średnie tempo przetaczając się po słuchaczu niczym grzmot. Całość zwalnia, a patenty co chwile zaskakują, jeszcze przesterowane dźwięki gitar i już rozpoczyna się „Neverending Day”. Pierwsze dźwięki tego utworu zaskakują prawie progresywną praca gitar i użyciem samych talerzy. Gitary wspaniale uzupełniają się, by po chwili całość nabrała mocy dzięki mocnemu uderzeniu perkusji, w tle pojawiają się krzyki i riff się zmienia. Całość powoli rozkręca się i toczy przed siebie w miażdżącym tempie, wraca początkowy riff, a praca perkusji jest ciekawie zaaranżowana. Kolejny raz riff się zmienia, by powrócić do początkowego. Nagła zmiana riffu zaskakuje, a nad wszystkim unoszą się dźwięki wolnej i melodyjnej solówki. Wracamy do walcowatego fragmentu, który wręcz ocieka smołą. Powraca wolna solówka przepełniona melodia i nagłe pierdolniecie wyrywa z fotela. Szybkie tempo, blasty zostają zastąpione średnim i rytmicznym tempem przechodzącym kolejny raz w wolna solówkę, której dźwięki mieszają się z dźwiękami drugiej gitary, która brzmi gdzieś w tle. Zabiegi te są co najmniej zaskakujące, lecz całość brzmi wręcz genialnie, muzyka zwalnia coraz bardziej aż do zakończenia utworu. „Fibroademona 2” Tu znowu na początek otrzymujemy bardzo melodyjny riff poparty wręcz jazzową perkusją. Całość wraca do bardziej death metalowej konwencji. A instrumenty tworzą przyjemną dla ucha, a przy tym psychodeliczna melodię. Stopy pracują szybko, a całość toczy się przed siebie w swoim tempie. Praca gitar kolejny raz zachwyca, zmienia się riff. Utwór brzmi prawie, że wesoło, lecz nagłe przyspieszenie przychodzi z pokręcona solówką, riff zmienia się kolejny raz, by w zwolnieniu kolejne solówki wkręciły się w mózg słuchacza, muzyka wchodzi w średnie tempo, a solówki, które są zaaranżowane mistrzowsko ciągną się dalej, również przez kolejne zwolnienie, gdzie powala praca perkusji. Współpraca gitar kolejny raz zaskakuje pomysłowością. Kolejne przyspieszenie i solówki składające się z kilku dźwięków ciągną nas za sobą niczym TIR przypadkowo potraconą osobówkę. „Road To Slavery’ to kolejny utwór zaskakujący od pierwszych dźwięków. Gitary tutaj tworzą orientalny klimat, w który mocnym uderzeniem wbija się partia perkusji, riff tnie dalej orientalnie, a całość podana jest w wolnym tempie, dochodzą do tego ozdobniki gitarowe, a głowa sama zaczyna się bujać. Riff ulega zmianie i nie pozostaje już nic z orientalnych dźwięków, za to rozpoczyna się solówka, która zaskakuje kolejny raz melodyką. Nagle orientalny klimat powraca za sprawą czystych wokaliz, praca perkusji zmienia się, gitary graja mantryczny riff, a wszystko to podane jest z mocą powolnego wybuchu bomby atomowej. Dźwięki zapętlają się by zwolnić pod koniec utworu. A nam pozostał jeszcze tylko „Meatgrinder (Iron Claws Of Fate)”. No i na koniec dostajemy w pysk, po tej chwili wytchnienia rasowym death metalem, z ciekawie pracującą gitarą w tle. Szybkie tempa przepełnione blastami, mieszają się z wolnymi, gdzie na pierwszy plan wysuwa się smolisty wokal. Nagle riff się zmienia, praca perkusji komplikuje się, zagęszcza, riff zapętla się w gęstwinie dźwięków. Kolejna zmiana riffu w szybkim tempie, zmiata po drodze niedobitków, wokale nakładają się, gitary rozpoczynają psychodeliczna pogoń. Tempo wraca do średniego, które mocą mogłoby zmieść z powierzchni Ziemi nie jedną kapelę doom metalową. Kolejne przyspieszenie i solówka, której dźwięki przeplatają się z resztą instrumentów gdzieś w tle i nagle wszystko kończy się pojedynczymi dźwiękami przesterowanych gitar.

Ufff…. Na „Yearning Of The Slime” dzieje się tak dużo, że opisanie tej muzyki zakrawa wręcz na cud. Lecz najbardziej rzuca się w uszy świetne, mięsiste brzmienie, brutalny przekaz muzyki, umiejętności wykonawców zarówno pod względem aranżacyjnym, jak i znajomości instrumentów, co skłania mnie do wniosku, który zbyt odkrywczy raczej nie jest, lecz myślę, że gdy muzycy osiągają pewien poziom, wtedy dopiero zaczynają grać muzykę jaka chcą i kształtować ją według własnej woli i tak jest właśnie z chłopakami z Tehace. Nie boją się oni eksperymentowania, naładowania utworów całą masą riffów, technicznych patentów, gdyż potrafią zrobić to w taki sposób, że nie męczy to słuchacza, a raczej urozmaica muzykę i wynosi ja na całkiem nowy poziom. Wielu z was zapewne ma dość na samą wzmiankę o technicznym death metalu, co mnie osobiście nie dziwi, lecz zapoznajcie się z nowym materiałem Tehace, gdyż technika u nich jest środkiem do celu, przy czym ich muzyka nic nie traci na swojej brutalności.

 

 

 

Wyd. Zespół, 2014

 

 

Lista utworów:

 

1. I (Misanthropy’s Origin)

2. Ungod

3. Slime

4. Storm (Kashub From Hell)

5. The Hunger

6. Neverending Day

7. Fibroademona 2

8. Road To Slavery

9. Meatgrinder (Iron Claws Of Fate)

 

 

Ocena +9 / 10

 

 

https://www.facebook.com/OfficialTehace

https://instagram.com/tehaceband/

 

 

 

divider

polecamy

Pincer Consortium – Geminus Schism Ironbound – Serpent’s Kiss Königreichssaal – Psalmen’o’delirium Meat Spreader – Mental Disease Transmitted by Radioactive Fear
divider

imprezy

Tankard, Defiance i Accu§er w Jablunkovie – thrash metalowa uczta tuż przy polskiej granicy Forever Nu! Festival 2025 – hołd dla legend nu metalu w Krakowie Death Confession 1349 i ich goście w Krakowie Unholy Blood Fest IV – Toruń Furor Gallico w Krakowie Dom Zły w Krakowie – koncert w Klubie Gwarek EXEGI MONUMENTUM tour HOSTIA mini trasa koncertowa koncerty Mercurius Wizjonerzy z Blood Incantation wystąpią w Warszawie i Krakowie! The Unholy Trinity Tour 2025
divider

patronujemy

Trzecia płyta ATERRA Narodowy spis zespołów – Artur Sobiela, Tomasz Sikora Premiera albumu „Szczodre Gody” Velesar NEAGHI – Whispers of Wings Taranis „Obscurity” ROCK N’SFERA 5 ATERRA – AV CULTIST ‚Chants of Sublimation’ Trichomes – Omnipresent Creation
divider

współpracujemy

Deformeathing Prod. Sklep Stronghold VooDoo Club MORBID CHAPEL RECORDS Wydawnictwo Muzyczne Pscho SelfMadeGod Godz Ov War
divider

koncerty