Behemoth, Frontside, Pandemonium – Mega Club, Katowice
(3 marca 2005, napisał: Prezes)
Data wydarzenia: 3 marca 2005
Kilka miesięcy srogiej zimy (po bardzo bogatej jesieni) wywołało u mnie ogromny głód koncertowych doznań. Sezon postanowiłem rozpocząć od koncertu Behemoth, promującego swój najnowszy materiał – "Demigod".
Jako pierwszy na deskach katowickiego Mega Clubu pojawił się Pandemonium. Legenda, która po latach ‚powstała z martwych’ starała się przypomnieć nam swoje stare kawałki i przybliżyć nowe. Elektryczny zestaw perkusyjny, plus kilka talerzy mnie osobiście mocno skojarzył się z niedawnym występem Samael… inna sprawa, że w muzyce też można było znaleźć kilka cech wspólnych. Zespół zaprezentował raczej przekrojowy set grając na przemian utworki stare i nowe. Występ moim zdaniem dobry, ale bez przesadnych achów i ochów.
Kolejnym miał się zaprezentować sosnowiecki Frontside. Doskonale pamiętam jak jeszcze kilka lat temu (chyba na Mystic Festivalu) większa część publiki pozdrawiała ich chóralnym "wypierdalać" a dziś są jednym z najprężniej rozwijających się zespołów w naszym kraju. No cóż… czasy i gusta ‚metali’ się zmieniają. Tym razem przyjęcie mięli bardzo dobre i odwdzięczyli się za nie publiczności z nawiązką. Już po pierwszych chwilach ich występu wiedziałem, że będzie to wyjątkowo udany koncert. Bardzo dobre, masywne brzmienie, moc, agresja i energia bijąca od tych kilku gości po prostu zmiażdżyły mnie tego wieczoru. Zarówno nowe utwory (m.in. "Apokalipsa Trwa", "Naszym Przeznaczeniem Jest Płonąć", "Brzemie Piekła", "Moje Ostatnie Tchnienie") jak i te starsze (m.in. hicior "Bóg Stworzył Szatana") brzmiały po prostu świetnie. Można było odnieść wrażenie, że tego typu muzyka wręcz stworzona jest do prezentacji "na żywo". Wspomnieć należy także o nowym wokaliście, Aumanie, który radzi sobie na scenie fantastycznie, a jego wokale robią naprawdę duże wrażenie. Można powiedzieć, że chłop na dobre już zaaklimatyzował się we Frontside. Po takim występie publika, rozgrzana już do czerwoności, była gotowa na przyjęcie gospodarza wieczoru. Ustawianie dekoracji i zmiana sprzętu trwała trochę za długo ale czekać było warto! W końcu na scenie pojawił się główny sprawca całego tego zamieszania –
Nergal i stwierdził, że trzeba by "spalić tę budę". No i trzeba przyznać, że nie rzucał słów na wiatr, ponieważ to, co działo się później można określić jako czyste zniszczenie. Na świetnie oświetlonej, malutkiej scenie Mega Clubu ekipa Nergala wyglądała i spisywała się naprawdę imponująco. Może stałem w złym miejscu, ale z początku wydawało mi się, iż jest ciut za głośno i przez to trochę mało selektywnie. Później było już znacznie lepiej a taki "Conquer All" brzmiał wręcz wzorcowo. Swoją drogą to myślałem, iż utworów z nowej płyty będzie więcej a tu z pośród nowości, oprócz wyżej wspomnianego poleciał chyba tylko jeszcze "Sculpting The
Throne Ov Seth" (ale mogę się mylić). Reszta to oczywiście utworki z "Zośki" i jeszcze starsze kilery, takie jak "Decade Of Therion", "Antichristian Phenomenon" czy "Christians To The Lions". Gdy sztuka już zbliżała się do końca Nergal zniknął na chwilę ze sceny, by po jakimś czasie wrócić w masce, którą znamy z okładki płyty "Demigod". Kiedy rozpoczęły się pierwsze takty "Chant For Eschaton 2000" po prostu robiłem w gacie z wrażenia. Coś niesamowitego! Nie można mieć więc wątpliwości dlaczego Behemoth został czwartym najlepszym zespołem koncertowym na świecie według angielskiego magazynu Terrorizer. Gdy po równo godzinie zeszli ze sceny pozostawili po sobie tylko zgliszcza i całą masę oniemiałych z zachwytu fanów…
