CÓNDOR – DUIN

(12 kwietnia 2015, napisał: Przem "Possessed")


CÓNDOR – DUIN

W Kolumbii, a dokładniej w mieście zwanym Bogota od dwóch lat działa zespół zwany Cóndor i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, ze swój pierwszy materiał nagrali w tym samym roku, w którym powstali i od razu ukazał się jako album. „Duin” to ich druga płyta, a pierwsza, z którą się zetknąłem i kupił mnie ten materiał. Chłopaki grają death/ doom metal z dużą dawką melodii i melancholii, lecz o dziwo tak skrajne elementy muzyczne po złożeniu ich przez Cóndor w poszczególne utwory doskonale pasują do siebie. Dodajcie do tego hiszpańskie teksty, garażowe brzmienie i macie już całkiem niezły obraz ich muzyki. Zaciekawieni ? To zaczynamy.

Album rozpoczyna intro „Río frío” , słyszymy tu delikatnie zagraną melancholijną muzykę gitarową i jest to istny pasaż dźwięków generowanych przez te instrumenty. Natomiast „El lamento de Penélope” to już właściwe granie jakie serwuje nam Cóndor na „Duin”. Ciekawy riff rozpoczyna ten utwór, włącza się perkusja i po kilku taktach muzyka nabiera tempa, zwalnia i wtedy pojawia się wokal. Niski, chrapliwy, podobny do tego z tak dobrze znanych nam produkcji Masarce kolumbijskiego. Przejścia gitarowe zaskakują pomysłowością, w szybkich momentach można zapomnieć o kombinacjach, wtedy wychodzi z zespołu czysty death metalowy duch lat 90tych, nagle pojawia się zwolnienie, gdzie jedynie gitara gra swoją melodię i czasem pojawia się dźwięk basu, po chwili zmienia się riff i wchodzi do gry reszta instrumentów. Melodia którą grają wytwarza niesamowity klimat bez użycia jakichś sampli, czy keyboardu. Ten zespół potrafi zagrać na emocjach używając typowo metalowego instrumentarium. „La gran laguna” rozpoczyna się bardzo rytmicznie, Perkusja uderza seriami jak z kałacha, by po chwili uspokoić muzykę, pojawia się inwokacja przenosząca nas w czasy starej Grecji i początki Varathron, a wszystko jest idealnie i precyzyjnie połączone w harmonijną całość. Riffy zmieniają się a muzyka płynie niczym rzeka swoim korytem. Pojawia się solówka, a ja padam na kolana, to klasyczne dźwięki, na tle ciekawie grającej gitary prowadzącej, muzyka zwalnia, pojawia się kolejna inwokacja, kolejna solówka… jak Wy panowie to robicie? To jest świetne, masa smaczków, zaaranżowanych w sposób wręcz mistrzowski, a wszystko brzmi tak garażowo, że wydaje się jakbyśmy cofnęli się w lata 90te. Średnie tempo „Coeur-de-lion’ przynosi nam kolejne ciekawe riffy, wokal posiada jakiś pogłos, który całkiem nieźle brzmi. Zwolnienie wyciska nam resztki powietrza z płuc, riffy zmieniają się, a muzyka co raz bardziej przyspiesza, by zwolnić mocno, perkusja podkreśla ostro każdy dźwięk gitar. Kolejne przyspieszenie i pojawia się „czysty” wokal Wykrzykujący swój tekst na zmianę z drugim wokalem, nagłe zwolnienie przynosi z kolei ciekawe, wolno zagrane solo, po którym druga gitara zaczyna grać swoje własne dźwięki w dużo szybszym tempie od gitary rytmicznej. Kolejne zwolnienie , zmiana riffu i następna solówka, zagrana z precyzją i dużą pomysłowością. „Condordäle” to najdłuższy utwór na tym albumie, bo trwający prawie 11 minut. Dźwięki gitary klasycznej wprowadzają nas w świat kreowany przez Cóndor. Może nie znam się, lecz odnoszę wrażenie, że niektóre melodie to folk z rodzinnym stron muzyków. Nagle mocne uderzenie perkusji i … wolne tempo z czystym wokalem, wchodząca druga gitara gra riff, który wzbudza emocje, a przez wszystko przewija się bas, podkreślający wytworzony klimat. Wokal zmienia się, wraca do głębokiego growlu, muzyka toczy się niczym nie skrępowana, niczym walec, którego nic nie zatrzyma. Pojedyncze dźwięki gitar przypominają mi fragmenty soundtraku do „Truposza” i nagle reszta instrumentów wraca do gry. Tempo nie przyspiesza, ciągnie się leniwie niczym rozgrzana smoła, sprawia to że utwór brzmi jakby został nagrany dwie dekady temu i nie jest to zarzut, a wręcz przeciwnie. Riff nasuwa skojarzenie z Metallicą, oczywiście z tych dobrych czasów, zmienia się po chwili i perkusja zaczyna gęściej grać, muzyka to podnosi to opuszcza tonację, a wtóruje jej wokal na jednym dźwięku, efekt niesamowity. Kolejna zmiana riffu, a dźwięk wokalu ciągnie się cały czas, gdy muzyka cichnie, okazuje się, że to dwa nałożone na siebie wokale i ciągną swój dźwięk jeszcze jakiś czas. „Helle gemundon in mod-sefan” rozpoczyna się gitarą, by za chwile przyspieszyć z resztą instrumentarium. Jest rzeź, która zwalnia by wciągnąć nas w wolne tempo ze wspaniała pracą gitar. Nagłe przyspieszenie jest jak dopalacz nitro, lecz nie trwa długo, urywane dźwięki gitar przerywają je co chwilę. Nagła cisza świdruje przez moment w uszach i przerywa ja ciekawy riff i solówka oplatająca go swoimi niesamowitymi dźwiękami, riff się zmienia, a solo trwa nadal, w końcu zastępuje je inna solówka, tu gitara jest już niżej nastrojona, gada to wspaniale, nagle kończy się przyspieszeniem, przerwanym rytmicznym tempem średnim. Zaczynam dochodzić do wniosku, że to jeden z najlepszych numerów na tej płycie, mimo, że materiał jest bardzo spójny i ciężko wytypować jakichś faworytów. „Adagio” to krótki przerywnik zagrany na gitarach klasycznych wprowadzający atmosferę smutku, a na koniec mamy jeszcze tytułowy utwór. „Duin” rozpoczynają dźwięki mocno przesterowanej gitary. Nagle wszystko przerywa dziwna melodia wygrywana w szybkim tempie i wsparta prostą pracą perkusji, riff ulega zmianie i to właśnie jest to. Kolejna zmiana riffu wprowadza ten element brutalności do muzyki Cóndor, a po chwili wracamy do melancholijnego riffu, który kolejny raz przerywa brutalne uderzenie. Konstrukcja tutaj jest prosta jak klocki lego, bierzemy trzy fajne motywy, aranżujemy przejścia i wszystko gra jak należy. Ciekawe przejście perkusyjne i zaczyna się kombinowanie z riffami, pojawia się solówka, melodyjna, a zarazem świetnie brzmiąca, której dźwięk cichnie po chwili, wokalista kombinuje z wokalizami, i w ciszy rozbrzmiewają już tylko delikatne dźwięki gitar niczym w Anathemie. Tak progresywnie chłopaki potrafią zagrać, lecz na tym kończy się już płyta i muszę przyznać, że żadna minuta spędzona na jej słuchaniu nie była straconą.

Cóndor zrobił na mnie wrażenie. Pomysłowość z jaką mieszają różne gatunki, ich aranżacje i umiejętności muzyków w połączeniu z tym brudem produkcji sprawiają, że materiał brzmi jakby został nagrany całe lata temu, a przy tym słucha się tych dźwięków z ogromna przyjemnością. Mam nadzieję, że zespół zostanie zauważony również poza Ameryka Południową, bo takiego grania nigdy za dużo.

 

 

Wyd. Gomorrah Records, 2015

 

Lista utworów:

  1. Río frío
  2. El lamento de Penélope
  3. La gran laguna
  4. Coeur-de-lion
  5. Condordäle
  6. Helle gemundon in mod-sefan
  7. Adagio
  8. Duin

 

Ocena: +8/ 10

 

 

condorbogota@gmail.com

https://condormetal.bandcamp.com/album/nadia

https://www.facebook.com/condorheavymetal

 

divider

polecamy

Pincer Consortium – Geminus Schism Ironbound – Serpent’s Kiss Königreichssaal – Psalmen’o’delirium Meat Spreader – Mental Disease Transmitted by Radioactive Fear
divider

imprezy

Grima w Krakowie – Nightside Tour 2025 Sólstafir ponownie w Polsce – koncert w Hype Parku Imperial Age w Krakowie – symfoniczny metal w Klubie Gwarek Esprit D’Air – koncert w Klubie Studio Machine Head i Fear Factory w Katowicach Katatonia w Warszawie – koncert w Progresji Kierunek: Północ – Taake i goście na trzech koncertach w Polsce Death Confession 1349 i ich goście w Krakowie Unholy Blood Fest IV – Toruń Wizjonerzy z Blood Incantation wystąpią w Warszawie i Krakowie! The Unholy Trinity Tour 2025
divider

patronujemy

Trzecia płyta ATERRA Narodowy spis zespołów – Artur Sobiela, Tomasz Sikora Premiera albumu „Szczodre Gody” Velesar NEAGHI – Whispers of Wings Taranis „Obscurity” ROCK N’SFERA 5 ATERRA – AV CULTIST ‚Chants of Sublimation’ Trichomes – Omnipresent Creation
divider

współpracujemy

Deformeathing Prod. Sklep Stronghold VooDoo Club MORBID CHAPEL RECORDS Wydawnictwo Muzyczne Pscho SelfMadeGod Godz Ov War
divider

koncerty