Abstrakt – Limbosis
(7 kwietnia 2015, napisał: Pudel)

Całkiem nieźle dzieje się ostatnimi czasy w krajowym prog – rocku i okolicach. Triumfy święci Riverside, bardzo dobry album zaprezentowało Lunatic Soul, coraz lepiej prezentują się liczni podopieczni Metal Mindu(Believe, Osada Vida…), pojawiło się kilka naprawdę udanych albumów wydanych przez młode zespoły, jak choćby opisywane przez nas płyty Hellhaven czy Soundscape. No i wracają, na razie z koncertami weterani z SBB i Collage – i są to koncerty miażdżące. Oczywiście dalej trafiają się kapele, które porywają się z motyką na słońce, tj. nie mając albo warsztatu albo pomysłów produkują z uporem godnym lepszej sprawy długaśne albumy, których słuchanie jest prawdziwą katorgą, jednak stanowią takie „rodzyny” obecnie zdecydowaną mniejszość. Reasumując – śmiem twierdzić, że polska scena prog rocka i okolic nigdy nie była w lepszej kondycji niż teraz, no i każdy debiut nowej kapeli z jednej strony cieszy, z drugiej – poprzeczka oczekiwań ustawiona jest bardzo wysoko. Już nikt poważny nie będzie podciągał ocen, bo „jak na polskie warunki”, „bo warto dać szansę ambitnym twórcom”. W takim oto klimacie debiutuje, od razu pełnowymiarowym i bardzo długim albumem poznańska grupa Abstrakt. I żeby już nie przeciągać tego i tak za długiego wstępu napiszę wprost: jest to debiut bardzo wysokiej klasy. Muzyka zespołu najogólniej rzecz biorąc krąży gdzieś między dosyć klasycznie pojmowanym, ale nowoczesnym progiem(Riverside, Porcupine tree itd.) a trochę cięższymi brzmieniami z okolic Tool(zwł. z płyty „Lateralus”), APC, może nawet Blindead? Do tego dochodzi ciekawy wokal, śpiewający w Abstrakcie Krzysztof Podsiadło porusza się raczej w dosyć niskich rejestrach, co nadaje muzyce momentami niemal „gotyckiego” klimatu(choć z porównaniami do TON, bo i takie widziałem, bym jednak nie przesadzał), ale potrafi też – swobodnie i naturalnie przejść w wysoki krzyk. Niby wokal w takim graniu nie jest najważniejszy, jednak np. monotonnie porykujący wokalista potrafi koncertowo wręcz spieprzyć instrumentalnie ciekawy materiał, tutaj na szczęście takiego problemu nie ma. Nie ma też wokalu pociśniętego na silę wszędzie, co ostatnio jest prawdziwą zmorą wśród młodych kapel. Utwory na „Limbosis” są długie, od 6,5 do prawie 11 minut, ale są na tyle urozmaicone, że album mimo słusznych rozmiarów nie nuży ani przez chwilę. Co lepsze, w kawałkach nie ma jakichś cudów na kiju, miliardów motywów itd. – oczywiście, zmiany klimatu czy nastroju się trafiają, w końcu to prog, ale wszystko ma tu swój sens i nic nie dzieje się przypadkiem. Jeśli jest chaos – to kontrolowany. Przynajmniej takie to wszystko sprawia wrażenie. Ciężko wyróżnić jakieś lepsze lub gorsze fragmenty, bo płyta jest równa i wyraźne stanowi jedną, większą całość. Za to fajnie wyławia się tu przeróżne brzmieniowe(najczęściej – klawiszowe) smaczki – a to ni stąd ni zowąd gdzieś w tle pojawiają się dźwięki Mooga, to znów klawisze „robią mrok”, albo plumkają sobie na post rockową modłę. Im więcej odsłuchów tym tych różnych ciekawych rzeczy wyławia się więcej, ale też nie jest to jakieś wyjątkowo nieprzystępne i trudne DZIEŁO, do słuchania którego potrzebna jest znajomość teorii muzyki z Wyspy Wielkanocnej i posiadanie przynajmniej 69 płyt Franka Zappy. Nie, to jest muzyka zdecydowanie „dla ludzi”, choć jednak pewnego skupienia wymaga. No i cóż, ja ten album mogę tylko i wyłącznie polecić, mam też nadzieję że zespół nawojuje co nieco na przynajmniej europejskich scenach, bo już jest dobrze, a co będzie za kilka lat to aż strach pomyśleć ;)
Wyd. Własne zespołu, 2015
Lista utworów:
1. Terratoma
2. The Bus
3. Clockhouse
4. Wolf
5. Bloody Mary!
6. Liars Symphony
7. Greatnot
8. Journey
Ocena: +8/10
