Falkenbach – …En Their Medh Riki Fara…
(22 lutego 2005, napisał: )

Przeglądając portal zauważyłem, że nie ma w nim ani jednej recenzji poświęconej wielkiemu Falkenbach. Wielce zdumiony tym faktem postanowiłem jakoś temu zaradzić i przybliżyć Wam debiut tej kapeli ( określenie trochę na wyrost; ową "kapelę" tworzy jeden człowiek – Vratyas Vakyas). Płyta, o której pisze została wydana w 1996 roku. Przed nią ukazały się jeszcze dwa dema, jednakże nakład ich dawno temu się wyczerpał i niemożliwe jest, aby dostać je gdziekolwiek.
Płyta zawiera siedem długich, melodyjnych i niezwykle klimatycznych utworów. Muzykę można określić jako folk metal. Jednak nie jest to folk metal tak banalny do jakiego przyzwyczaiło nas wiele zespołów określających się tym mianem. Na płytę nie złożyło się kilka wesołych riffów i wesołe melodyjki przygrywane na instrumentach z dawnych epok. To dzieło jest o wiele bardziej ambitne. Zaraz po włączeniu albumu słyszymy odgłos biegnącego konia (tak, wiem, wiem – zrzynka z Bathory), ale od razu po tej małej porażce uderza nas niezwykle melodyjny black metal. Jest to bardzo dobra mieszanka bo mało kto tak ładnie potrafi złączyć prymitywizm black metalu z melodyką folku. Jedno z największych nawarstwień muzyki folk odczuwamy w drugim, jednym z najlepszych utworów na tej płycie. Nosi on jakże dumną nazwę Heathenpride. Można go podzielić na dwie części. Pierwsza z nich to wspaniale zagrana i odśpiewana ballada o wojnie pogan z chrześcijanami wywołanej… Sami przeczytacie, tekst jest genialny. Vratyas śpiewa tu czystym, pięknym głosem. Nie sposób nie powrócić do tej ballady jeszcze raz zaraz po odsłuchaniu. Druga część to hipnotyzujący popis gry na flecie przy akompaniamencie ostrej gitary i monotonnej perkusji. Piękno i pozytywna monotonność tej melodii naprawdę hipnotyzuje, szczególnie kiedy słucha się tego przez słuchawki. Kolejny utwór nie wyróżnia się jakoś szczególnie. Jest to po prostu black metal z powszechną na tej płycie melodyjnością. Po nim następuję krótki, jak na standardy tego albumu, Ultima Thule. Refren, którego cała treść zawarta jest w tytule zostaje wyśpiewany tu czystym głosem, cała reszta to blackmetalowe skrzeczenie. Utwór po prostu dobry… Po nim następuje kawałek instrumentalny: Asum ok. Alfum naer. To także bardzo hipnotyzująca gra na flecie przy akompaniamencie gitary i perkusji. Utwór trwa bardzo długo, więc naprawdę można nieźle się wkręcić. Kolejny kawałek to klimatyczny black z bardzo miło skandowanymi wokalami. Album wieńczy przepiękny i monumentalny … into the ardent awaited land …. Jest to druga na płycie przepiękna ballada z genialnym tekstem, której można słuchać, słuchać i słuchać…
Pomyślicie pewnie, że na tej płycie nie ma nic oryginalnego. Można tak sądzić, to sprawa relatywna. Ale nie można tej płycie odebrać piękna, które w niej drzemie. Tak właśnie, jest ona piękna od pierwszych do ostatnich dźwięków. Słucha się jej jednym tchem, a kiedy się skończy chce się jeszcze i jeszcze. Po tej płycie "zespół" wydał jeszcze dwie i nic nie zapowiada się, że na tym koniec…
Ravendark
Lista utworóó
1. Galdralag
2. Heathenpride
3. Laeknishendr
4. Ultima Thule
5. Asum ok. Alfum naer…
6. Winternight
7. …into the ardent awaited land…
Ocena: +8/10
