Dolina Cieni – Wzgórze tysiąca dusz
(2 marca 2015, napisał: Pudel)
„Wzgórze tysiąca dusz” to debiutancki i od razu pełnometrażowy materiał grupy Dolina Cieni, choć sądząc po fotografiach panowie pierwszych kroków na metalowych scenach nie stawiali wczoraj, hehe. Panowie grają muzykę, która była dosyć popularna na przełomie XX i XXI wieku – taki „klimatyczny” misz-masz. Mówiło się czasem o takich dźwiękach „atmosferyczny metal”, ale że to może znaczyć wszystko i nic, to może dodam, że tutaj mieszają się takie elementy jak gotycki metal, motywy tradycyjnie heavy-metalowe, są troszkę cięższe momenty, są też dźwięki, które obecnie wrzuca się do wora z napisem „rock progresywny”. I wszystko to tworzy w tym wypadku niezłą, ale niestety (jeszcze?) nie porywającą mieszankę. Przede wszystkim mogą podobać się gitary, praktycznie w każdym numerze trafia się jakiś ciekawy riff, ogólnie kompozycje są udane, motywy sensownie przechodzą jeden w drugi, może przez to nie ma jakichś wielkich zaskoczeń ale też dzięki temu płyty naprawdę nieźle się słucha. Choć oczywiście nie byłbym sobą, gdybym w tym momencie nie napisał: prawie 64 minuty muzyki w mimo wszystko raczej jednolitym, średnim tempie to za dużo! Zawsze lepiej pozostawić słuchacza z pewnym niedosytem, niż przegiąć w drugą stronę. Jak pisałem tutaj kompozycje na szczęście się bronią, ale jednak zdarzało mi się przy kolejnych odsłuchach tak po 9 – 10 numerze spoglądać na zegarek. Ale nie dlatego, że końcowe numery są gorsze(wręcz przeciwnie!), tylko po prostu jak dla mnie trochę za dużo tego dobrego na raz. Elementem, który jednak najmniej mi się na tym krążku spodobał są wokale. Mamy tutaj dwa rodzaje śpiewu – czysty i growl. Do czystych partii ciężko się przyczepić, są ok – co więcej, wokalista ma bardzo ciekawą barwę i choć mam wrażenie, że… miejscami tych wokali jest trochę za dużo to całościowo wypadają zdecydowanie na plus! Ten growl to inna bajka… „ryczane” partie sprawiają wrażenie wymuszonych, średnio pasują do w sumie niekoniecznie ciężkiej muzy, czasem brzmi to wręcz karykaturalnie, jak nie przymierzając niemieckie Crematory. Tak samo jak fragmenty, w których mamy „call and response” czystego wokalu i growlu – ja rozumiem, że to pewnie miało być jakieś tam urozmaicenie, no ale wyszło BARDZO średnio. Na całe szczęście jednak można do tych growli przywyknąć, a muzyka jak już kilka razy wspominałem jest naprawdę dobra. Grupa wprawdzie nie ma w składzie klawiszowca, jednak partie parapetu tu i ówdzie się pojawiają i robią bardzo dobrą robotę – jak dla mnie wręcz idealnie wpasowują się w takie granie. Jeszcze słówko o produkcji. Album ma takie trochę rockowe brzmienie, wiele kapel dowaliłoby więcej dołu itd, ale fajnie to wszystko żre tak jak jest, choć może właśnie przez takie a nie inne brzmienie ten growl mnie tak irytuje?! Podsumowując: Dolina Cieni nagrała całkiem dobry, choć jeszcze nie porywający materiał. Płyta nie trafi raczej do zadeklarowanych fanów death metalu czy leśnego blacku, ale jak ktoś z sentymentem zerka na różne „klimatyczne” kasety wydawane swego czasu choćby przez Baron Records czy Morbid Noizz to śmiało może spróbować się zmierzyć ze „Wzgórzem”. Ciekaw jestem, w jakim kierunku pójdzie zespół w przyszłości, ja bym nie miał nic przeciwko jakby to był kierunek jeszcze bardziej progresywno – klimatyczny. „Ciężarowców” ci u nas dostatek a porządnego, melodyjnego grania wręcz przeciwnie więc…. no ale to już panowie wiedzą najlepiej co chcą grać, ja mogę tylko jeszcze dodać, że płyta z kolejnymi odsłuchami „wchodzi” coraz lepiej.
Wydanie własne zespołu, 2015
Lista utworów:
01. Pradawny gniew (intro)
02. W sercu doliny
03. Wkraczając w pustkę
04. Na złość
05. Otchłań czasu
06. Więzy krwi
07. Koszmar
08. Strefa mroku
09. Sny matki ziemi
10. Marsz tytanów (instrumentalny)
11. Upadły
12. Ból istnienia
13. Wzgórze tysiąca dusz
Ocena: -7/10
https://www.facebook.com/DolinaCieniOfficial