Green Asylum – Zero
(21 stycznia 2015, napisał: mielony)
Warto poświęcić chwilę i grzebnąć w poszukiwaniu dobrej, polskiej muzy. Tak można właśnie trafić na Green Asylum, parające się miodną sztuką doom/stonerowego miażdżenia wora. Początkowo wpadłem w drobną pułapkę, bo okładka jak żywo zapachniała mi raczej „gotyckimi” klimatami, ale pierwsze sekundy trwania tego krążka rozwiewają wszelkie wątpliwości. Ichniejszy debiut w sześciu dość rozbudowanych kompozycjach rozprowadza swe narkotyczne opary w okolicy głośników, z których leniwie sączą się te dźwięki i kopią po bani szczęśliwców będących w zasięgu rażenia. Klimacik najprzedniejszej próby macie zapewniony, gdy w grę wchodzą wokale na różne sposoby podane, tłusty, pulsujący bas, niiiskooo strojone gitary uderzające z siłą wanny wypadającej z dziesiątego piętra (cudowne porównanie, nie ma co, hy), niespieszny, ale mocny, garowy łomot, a jakby tego było mało, to kropkę nad „i” stanowi upstrzenie tego płótna dźwiękami organków. Mój kontakt z Green Asylum to jak niespodziewane dorwanie paczki ulubionych cukierasów. Pojawia się nagle w zasięgu Twoich przeszczepów, chwytasz i wpierdalasz (nie jesz, to ważne!) ze smakiem dopóki wszystkie nie zostaną pochłonięte. Wilk syty, a owca niech kombinuje materiał na kontynuację tej sztuki. Tymczasem pozwólcie, że przy piwku nawciągam się jeszcze trochę tej aury lat 70-tych. Pany, świetna robota!
Wyd. własne, 2014
