Steel Velvet – Chwila
(30 listopada 2014, napisał: Pudel)

O, a ten album to chyba dostałem z racji swojej ksywki. Albowiem działający od 2008 roku zespół Steel Velvet ze Strzyżowa porusza się po obszarach muzycznych, którym chyba najbliżej do popularnego jakieś 25 lat temu pudel metalu. Mamy w Polsce całkiem niemałą grupę fanów tego typu grania, dodajmy: grupę raczej średnio „zasymilowaną” z resztą „metalowej” braci, były i też próby grania przez polskie kapele w tym stylu. Próby – moim zdaniem – raczej średnio udane, często sprawiające wrażenie niezamierzonej parodii amerykańskiej odmiany melodyjnego hard rocka. W zasadzie poza wczesną Irą ciężko wskazać mi rodzime grupy, które naprawdę udanie nawiązywałyby do tej odmiany rockowego hałasu. Najczęściej wyglądało to tak, że panowie muzycy mieli „odpowiedni” imidż, ale pomysłów na samą muzykę już brakowało – i w efekcie dostawaliśmy raczej mało strawny miks riffów a’la Iron Maiden z nie wiadomo czym. Na szczęście w przypadku opisywanej tutaj płyty(drugiej w dorobku podkarpackiej grupy) jest inaczej. Pierwsze co się rzuca w oczy i uszy to typowo pudlowy klimat – okładka przecież wygląda jak jakiś niepublikowany projekt dla Iry czy innego Non Iron, sama płyta CD ma nadruk taki jakie miały płyty kompaktowe z lat osiemdziesiątych, wokalista śpiewa w charakterystyczny, „amerykański” sposób. Pierwszy kawałek „atakuje” nas balladowymi motywami i „odpowiednim” przekazem(„mój słodki kwiecie” itd.), ale im dalej w las… tzn.: w płytę – tym ciekawiej. Wprawdzie mamy tu jeszcze lekko łzawy utwór „Anioł”, jednak większość albumu to całkiem dynamiczne, rockowo – metalowe granie udanie łączące „amerykańską” przebojowość z nieco ostrzejszym graniem. Na przykład riffy i ogólnie brzmienie może kojarzyć się z twórczością Dio(zwłaszcza z okolic mojej ulubionej płyty „Dream Evil”). Na pewno znajdą coś dla siebie tutaj zwolennicy tych najbardziej znanych płyt Whitesnake czy późniejszego Rainbow. Czyli – jest melodyjnie, jest przebojowo, ale NA SZCZĘŚCIE panowie nie zapominają o odpowiednim poziomie „ostrości”(jakkolwiek głupio by to nie brzmiało). Docenić należy zwłaszcza pracę gitarzystów, którzy potrafią naprawdę ciekawie pokombinować, jak choćby w końcówce najlepszego chyba na płycie utworu „Cierń”(swoją drogą początkowy riff z tego numeru skojarzył mi się z przebojem Ratt „Lay it down”). W zasadzie każdy kawałek z tej płyty to potencjalny hicior(nawet nieco cięższy „Mrok” z nieco orientalnym, rainbowowatym motywem w środku) i choćbym nie wiem jak chciał, to nie mam się tutaj do czego przypieprzyć. mimo, że takiej muzyki od dobrych -nastu lat nie słucham na co dzień. Z tym albumem jest trochę jak… z psami pudlami. Każdy kojarzy idiotycznie przystrzyżonych przedstawicieli mniejszych odmian tej rasy, ale warto zdać sobie sprawę, że owe pieseły występują też w dużo większej odmianie, gdzie prezentują się wcale okazale a i podobno rozumu mają znacznie więcej od wilczurów i innych takich. I podobnie jest ze Steel Velvet – stylistyka obrana przez zespół może początkowo odrzucać, ale trzeba by dużo złej woli, żeby się czepiać samej muzyki – tutaj po prostu jest wszystko na swoim miejscu, kawał porządnego rocka i już. Jedynym zarzutem jaki można nowemu dziełu SV postawić to brak oryginalności, ale po co to robić, skoro płyty po prostu dobrze się słucha?
Wyd. własne zespołu, 2014
Lista utworów:
1. Julie
2. Piekielny Hol
3. Anioł
4. Cierń
5. Nie Ma Miejsca
6. Chwila
7. Mrok
8. Zostaw Mnie
Ocena: -8/10
https://www.facebook.com/steel.velvet
