DEATH DENIED – TRANSFUSE THE BOOZE
(29 listopada 2014, napisał: Paweł Denys)

Zdejmijcie czapki z głów i głęboko pokłońcie się Death Denied. Dlaczego? Odpowiedz na tak postawione pytanie jest prosta, jak drut. Panowie nagrali album co najmniej bardzo dobry. Przesiąknięte zapachem whiskey i klimatem południa USA dźwięki w Polsce może grać każdy, ale naprawdę niewielu jest takich, co potrafią te dźwięki podać z klasą. Zazwyczaj dzieje się tak, że płyty z tego nurtu potrafią na początku oczarować, ale im dalej w las, tym szybciej powietrze ulatuje i robi się przeciętnie. Nie tym razem. „Transfuse The Booze” od pierwszego dźwięku „Jack, Jim and Johnny” aż po zamykający całość fortepian w „Dyin’ Time” trzyma w napięciu i nie pozwala od siebie się oderwać. Tak sobie słucham tej płyty raz za razem i wychodzi mi, że jakiego tematu Death Denied by się nie tknęło, to wychodzi to po prostu świetnie. Prawdziwie rockowe petardy, które ciężkimi i zapadającymi w pamięć riffami stoją, wychodzą im tak, że kilka kapel z Zachodu mogłoby wpaść w kompleksy. Nie wierzycie? Jak tylko usłyszycie „Lady Liquor”, „Engines of Eternity” ( genialnie wyprodukowany bas!) lub „The Morning After”, to zrozumiecie co mam na myśli. Jeśli jest coś takiego, jak esencja southern metalu, to tutaj została właśnie zawarta. Jednak zespół nie skupia się tylko na przyłożeniu. Z dużą ochotą biorą się również za bardziej liryczne tematy, co swoje apogeum osiąga w balladzie „Moonshine Healing” ( czuć tu z lekka klimat akustycznej ep-ki Alice In Chains), i co w tym wszystkim jest najlepsze, to wszystko brzmi cholernie spójnie. Ma to ręce i nogi. Pozwalają sobie nawet panowie na pewne eksperymenty, takie jak kobiece wokalizy w „Tumbleweeds”. Czuć wtedy klimat bluesa. Czy to jakiś problem? Nigdy w życiu! Słucha się tego z otwartą paszczą. Płyta wprost kipi żywiołowością. Dobre pomysły leją się, jak z rogu obfitości. Co i rusz pojawia się fragment, który jest w stanie powalić na ziemię. Gdybym dostał ten album bez jakiejkolwiek wzmianki o pochodzeniu zespołu, gotów byłbym założyć się, że to jakaś amerykańska rewelacja. Może teraz z lekka zabluźnię, ale obecne wcielenie Corruption zostaje daleko w tyle za Death Denied. Śmiem nawet stwierdzić, że oto ten zespół wchodzi na tron południowych dźwięków w naszym kraju. Nie żeby tu była jakaś chora rywalizacja. Chodzi jedynie o jakość płyty. Zamiotła ta płyta mną konkretnie. Na tyle konkretnie, że naleję sobie szklaneczkę whiskey, pod głośnię sprzęt grający i będę przez długie chwile miał w dupie wszystko to, co mnie otacza. Death Denied ze swoim debiutem wprowadza mnie w tak doskonały nastrój, że nie mam zamiaru z niego wychodzić. Koniecznie zapoznajcie się z tym albumem. Nie pozwólcie sobie, aby tak doskonały album, mieniący się całą paletą barw i kopiących zadek pomysłów, przeszedł niezauważony!
Wyd. Self released, 2014
Lista utworów:
1. Jack, Jim and Johnny
2. Lady Liquor
3. Engines of Eternity
4. The Trampeled and The Strong
5. Tumbleweeds
6. The Devil I Know
7. River of Booze
8. The Morning After
9. Moonshine Healing
10. The Ballad of Gerard B.
11. Mould
12. Dyin’ Time
Ocena: +9/10
https://www.facebook.com/deathdenied?fref=ts
