Encoffination – III – Hear Me, O’ Death (Sing Thou Wretched Choirs)
(26 listopada 2014, napisał: Paweł Denys)
Z takimi płytami to zawsze jest problem. Nigdy nie mam pojęcia, jak takie dźwięki ugryźć. Jak się do nich odnieść, jak je opisać, aby miało to jakiś sens. Skupić się na czysto muzycznej stronie całości, to tak jakby zamknąć recenzję w jednym zdaniu, które stwierdziłoby, że oto walec wyjechał na drogę i miażdży wszystko, co tylko spotka na niej spotka. Tak zdecydowanie byłoby najprościej. Najprościej nie oznacza jednak najlepiej, a więc nie mam niejako wyboru i zmuszony jestem pochylić się na trzecim dużym albumem tego bardzo specyficznego tworu głębiej. Skupianie się jednak na każdym dźwięku i opisywanie utworu jeden po drugim jest bez sensu. Ten materiał jest tak mocno spójny, że odbieranie go w inny sposób niż jedna całość nie jest możliwe. Przede wszystkim trzeba otwarcie przyznać, że w muzyce Encoffination nie ma death metalu. Może kiedyś ten zespół miał w sobie jakieś pierwiastki zaczerpnięte z tej sceny, ale w chwili obecnej zanikły one na dobre. Zdecydowanie łatwiej nazwać tą muzykę funeral doom metalem, ale i to nie oddaje wszystkiego. Nie znajdziecie tu żadnych partii, które w przypływie wielkiej łaskawości można by nazwać szybkimi. Całość jest cholernie ciężka, cholernie wolna. Sunie to wszystko nisko przy ziemi, wgniata w podłogę i zaraża umysł. Mocno hermetyczna rzecz wyszła tym razem Encoffination. Rzecz, którą zaakceptują jedynie najwytrwalsi zawodnicy. Ten album adresowany jest do ludzi, którzy w ciemnych i wilgotnych piwnicach czują się, jak w domu. Ta płyta słuchana w takich miejscach gotowa jest doprowadzić do wariactwa. Te bulgoczące wokale dobiegające z samego dnia studni, do tego zupełnie niezrozumiałe. Nie mam wątpliwości, że to jedynie kolejny instrument w układance Amerykanów. Gitary rzężą okrutnie, na tyle okrutnie, że już tylko krok dzieli je od dronów. Te flegmatyczne, ciągnące się w nieskończoność motywy są w stanie wytrącić z równowagi, ale jednocześnie jest w nich coś hipnotycznego. Wprowadzają w otępienie i trudno się z tego stanu wyrwać nawet po wyłączeniu płyty. O perkusji nie ma sensu za wiele pisać, bo częstotliwość jej uderzeń jest bardzo mała. Uderza jednak wtedy, kiedy naprawdę musi, a że robi to bardzo skutecznie, to już inna sprawa. Tu jednak nie chodzi o techniczne zawijasy. To nie ta bajka. Encoffination żyje w zupełnie innym świecie. Świecie, w którym rządzi okrutna smoła lejąca się z głośników. Do tego lejąca się tak obficie, że zalepi wam uszy i nie tylko. Tej muzyki nie puścicie wśród znajomych, nie ubarwicie nią jakiegoś spotkania. No chyba, że stypę. Wtedy może być ok. Nie wiem komu mam polecić ten album. Degeneratom, którzy mają w/w smołę w żyłach zamiast krwi polecać nie muszę, a całej reszcie, która odważy się spróbować „III – Hear Me, O’ Death (Sing Thou Wretched Choirs)”, życzę wytrwałości. Za straty psychiczne nie biorę odpowiedzialności.
Wyd. Selfmadegod Records, 2014
Lista utworów:
1. Processional-Opvs Thanatologia
2. Charnel Bowels of A Putrescent Earth
3. Cemeteries of Purgation
4. Crowned Icons
5. Rotting Immemorial
6. From His Holy Cup, Drink; Come Death
7. Pale Voices
8. Mould of Abandonment
Ocena: 8/10
https://www.facebook.com/templeofencoffinment