Serpent Seed – Debris of Faith
(12 października 2014, napisał: Paweł Denys)

Serpent Seed to świeży twór na naszej scenie, ale muzycy go tworzący na pewno nie są debiutantami. W sumie szybki rzut oka na listę kapel, w których panowie się udzielali trochę mnie nakierował na to, czego mogłem się pod wciśnięciu przycisku play spodziewać. Nie pomyliłem się. Ten zespół na wskroś jest przesiąknięty black i death metalem. Nie ma tu niczego innego. Taka mieszanka nie jest niczym nowym i coraz trudniej jest pokazać tu coś, co skutecznie wbijałoby się w pamięć. Serpent Seed z pewnością wie z czym takie granie się je i potrafi podać to w całkiem zjadliwej formie. Nie ma oczywiście mowy o odkrywaniu nowych krain, ale pewny jestem, że nie to jest zamiarem tego zespołu. Tu się gra muzykę wściekle esencjonalną, która albo zostanie zaakceptowana, albo nie. U mnie te dźwięki wywołują mieszane uczucia. Z jednej strony materiał sprawia dobre wrażenie. Jest dopracowany i słychać wyraźnie, że panowie doskonale wiedzą, co i jak chcą grać. Są tu momenty, gdy zapach siarki wypełnia całą przestrzeń, a kruszący kościec riff nie pozwala złapać tchu. Może i nie ma tych momentów za dużo, ale gdy się pojawiają, to jestem zadowolony. Żadnych niepotrzebnych wycieczek, tylko parcie do przodu. Sporo tu też specyficznej atmosfery, która nieodparcie kojarzy się z najlepszymi blackowymi produkcjami. Jest też specyficzna melodyka riffów, która ma pełne prawo się podobać i mi się podoba. Jest też druga strona medalu. Grając taką muzykę nie wystarczy robić to poprawnie. Zespołów z takim podejściem jest mnóstwo i tylko nielicznym udaje się w te dźwięki tchnąć jakąś świeżość. Coś, co momentalnie wybijałoby twórczość takiej kapeli ponad przeciętność. Czy Serpent Seed to potrafi? W niektórych momentach na pewno, ale według mnie za dużo w kawałkach jest momentów przestoju. Momentów, gdy nic ciekawego się nie dzieje. Same kawałki wcale nie są krótkie i to jest wada. Kilka motywów ewidentnie wybija mnie z rytmu podczas konsumpcji „Debris of Faith”. Zdarza się, że czekanie na coś ciekawego ciągnie się bez końca. Słychać, że zespół wie czego chce, ale jeszcze nie do końca potrafi skondensować swoje pomysły. Jest trochę mielizn, ale jako całość płyta się mimo wszystko broni. Nie będzie to żaden przebój i może się zdarzyć, że ten materiał gdzieś przepadnie. Nie mam jednak wątpliwości, że kilku maniaków wybitnie podziemnej dawki bluźnierstwa będzie zadowolonych. W sumie to bardzo dobrze. Nie ma potrzeby nachalnej promocji i wpychania wszystkim tej płyty do gardeł. Ja jednak w przyszłości oczekuję wyeliminowania przestojów w muzyce i położenia mocniejszego nacisku na momenty charakterystyczne, które pozwolą ten twór zapamiętać i do niego wracać. Teraz jest poprawnie, ale tylko poprawnie. Niewiele więcej niestety. Sami zdecydujcie czy to wam wystarczy. Dla mnie niekoniecznie. Czuję jednak, że w przyszłości coś się może ciekawego narodzić. Pomimo lekkiego rozczarowania losy Serpent Seed będę śledził. Za bardzo doświadczeni muzycy tworzą ten zespół. Daje im kredyt zaufania, ale jednocześnie oczekuję sporego skoku jakościowego na kolejnych wydawnictwach. Oczywiście o ile one się pojawią. Tyle w temacie. Koniec pisania.
Wyd. The End of Time Records, 2014
Lista utworów:
1. Demon’s Blade
2. I Spit On Your Cross
3. Mother Night
4. Płonie Stos
5. Unholy Trinity
6. Serpent Seed
7. Bloody Vengeance
Ocena: +6/10
https://www.facebook.com/pages/Serpent-Seed/706607769433831?fref=ts
