Armagedon – Sławomir „Slavo” Maryniewski
(2 września 2014, napisał: Paweł Denys)

Ten zespół zawsze był w czołówce naszej sceny death metalowej. Nawet jak aktywnie nie działali, to i tak większość orientowała się z czym ten Armagedon się je i jak ważny to zespół dla naszej sceny. Mają na koncie przynajmniej jeden kultowy wręcz materiał, ale i obecnie nie zasypują gruszek w popiele, tylko aktywnie działają i z mozołem pracują na wysokie noty. Przepytanie któregoś z muzyków tej legendy death metalowej to była zwykła formalność. W końcu udało się i słowo stało się ciałem. Na moje pytania odpowiedział gardłowy zespołu. Nie przedłużam. Sami poczytajcie, co do powiedzenia miał Sławomir „Slavo” Maryniewski.
Witam w MetalRulez. Wywiad ten chciałbym potraktować kompleksowo, czyli zapytać o wiele spraw zarówno związanych z przeszłością zespołu, jak i tym co obecnie się w nim dzieje. Mam nadzieję, że jesteś przygotowany na magiel. Zacznijmy więc może od początku. Może lekki wspominek z przeszłości? Jak to się stało, że w drugiej połowie lat 80-tych powstał Armagedon? Czym się kierowaliście zakładając zespół i jakie w związku z tym mieliście pragnienia, marzenia? Tylko chęć pohałasowania wami kierowała, czy też może było to coś znacznie większego?
Witaj ! Trudne pytania jak na początek zadajesz, bo to dość odległe czasy. Ja i Krizz od najmłodszych lat zainfekowani byliśmy ciężkim graniem (AC/DC, Motorhead). Zaczynaliśmy pewnie inaczej, niż większość młodzieży w tamtych czasach, a jak perspektywa czasu pokazuje – łomot muzyczny był nam po prostu pisany. Tyle czasu minęło, a my ciągle wokół ciężkich brzmień się kręcimy. Dawno temu bardzo chcieliśmy założyć kapelę „metalową” i grać, jak najwięcej grać. Nie umiejąc prawie grać, podjęliśmy wyzwanie i tak poszło. Trudności i kłopotów w tamtych czasach było strasznie dużo, a z dzisiejszej perspektywy wydają się być trudne do zrozumienia np. brak sprzętu, miejsca na próby, cenzura itd. Tak, jak wspominam tamte czasy, to chcieliśmy być „metal messengers” na ziemi, tej ziemi (co wtedy oznaczało bardzo trudną Polskę). Wtedy, młodzi i pełni zapału myśleliśmy, że będzie to nasz sposób na życie. Od samego początku mieliśmy dość poważne podejście do naszego muzykowania. Życie zweryfikowało nasze plany i marzenia, ale ciągle jesteśmy „obecni”.
W zasadzie w ciągu czterech lat istnienia zespołu stworzyliście trzy dema i wzięliście udział w jednym splicie. Tempo było iście imponujące. Jak dzisiaj wspominasz te czasy i zarazem, jak podsumowałbyś materiały, które wtedy nagrywaliście? Co wtedy w muzyce dla was się najmocniej liczyło?
Uczyliśmy się grać razem, pewnie nie raz i nie dwa naśladując częściowo naszych idoli. Tak powstawały pierwsze tracki. Sukcesywnie rejestrowaliśmy kolejne czaso-okresy, w postaci kolejnych demówek. To, co dzisiaj widać (a raczej słychać), to duży progres z roku na rok. W dzisiejszych czasach zapewne żaden początkujący zespół nie nagrałby tego typu demówek, ale wtedy inaczej się do tego podchodziło. Muza była nieobecna (radio / TV / płyty etc.). Demówki były jedynym sposobem na zaistnienie zespołu. Myślę, że od samego początku nie wyznaczaliśmy sobie „stylu” lub „gatunku”, do którego chcielibyśmy dążyć. Chcieliśmy grać zawsze ekstremalnie, dziko, a zarazem melodyjnie i klimatycznie. Z czasem nasza muza, w sposób czysto ewolucyjny doszła do takiej formy, jak na „DC” i „IC”.
Tymi materiałami mocno ugruntowaliście swoją pozycję w polskim podziemiu. Jaki był ich ogólny odbiór wśród słuchaczy, kolegów jak i ludzi z branży?
W tamtych czasach stanowiliśmy dość dużą „brygadę” z Polski Północnej! Byliśmy jednocześnie zespołem tej brygady. Takie były początki. Później, z czasem nasz „zasięg” się powiększał i docieraliśmy do nowych fanów. Powiedzmy sobie szczerze, że nasze pierwsze demówki nie rzucały na kolana. Ale krok po kroku rozwijaliśmy się muzycznie. To było zawsze doceniane przez naszych sympatyków. Poza tym, zawsze na koncertach dawaliśmy z siebie maxa i to ludzie doceniali najbardziej. Myślę, że w tamtym okresie byliśmy bardziej znani z naszych koncertów, niż demówek.
Debiutancki album wydaliście dopiero w 1993 roku. Po dziś dzień „Invisible Circle” robi znakomite wrażenie i zasłużenie jest wymieniane wśród najważniejszych pozycji death metalowych tamtego czasu w naszym kraju. Możesz trochę powspominać jak wam się nagrywało ten album? Były jakieś ciekawe akcje podczas sesji, czy też może poszło to sprawnie i nie ma za bardzo o czym opowiadać?
Byliśmy dość dobrze przygotowani do tej sesji (która była zaplanowana na 10 dni). Wtedy nie potrafiliśmy jeszcze zaplanować właściwej sekwencji nagrywania. Okazało się, że wszystkie wokale muszę nagrać w 2 dni ! Dramat, ale myślę, że dałem radę. Pół sesji to rejestracja grania „na żywo”. Prawie, bez edycji. Po prostu inne czasy. Cieszę się, że pomimo upływu czasu oraz biorąc pod uwagę okoliczności i sposób rejestracji tego materiału, „IC” broni się całkiem nieźle ! Może fakt, że nagrywaliśmy tylko nocami miał taki pozytywny wpływ na nasze dzieło?
Czuliście zaraz po nagraniach, że oto stworzyliście mocną rzecz, która miała wszelkie predyspozycje, żeby Armagedon dźwignąć co najmniej o poziom wyżej?
Wiedzieliśmy, że jest nieźle. To był bardzo solidny, spójny i mocny materiał. Odstawał w „pozytywny” sposób (również brzmieniowo) od tego, co było „grane” na naszym rynku. Okazało się, że wiele zespołów podążało naszymi śladami, jeżeli chodzi o wybór studia: najpierw CCS w Wa-wie, potem Modern Sound w Gdyni – my byliśmy pierwsi, nagrywaliśmy najpierw „DC”, potem „IC” i na tyle to fajnie brzmiało, że inni chcieli osiągnąć podobny efekt. Muzycznie, do dzisiaj ten materiał kopie! Był duży potencjał.
Ostatecznie „Invisible Circle” ukazało się pod egidą Carnage Records na kasecie. Były jednak perspektywy na wydanie tego albumu na zachodzie. Ostatecznie nic z tego nie wyszło i trochę szans wam uciekło, ale już oddaję głos i sam opowiedz, jak to wszystko wtedy wyglądało i dlaczego się nie do końca wszystko udało?
Wiesz, my postanowiliśmy nie wracać już do tego tematu. Po prostu nie udało się…
Czy te właśnie wydarzenia przyczyniły się do zakończenia/zawieszenia działalności? Czy doprawdy nie było żadnych szans na to, żeby Armagedon dalej istniał i aktywnie działał na scenie? W ogóle jakie to uczucie, gdy coś w co wkłada się bardzo dużo wysiłku znika z powierzchni ziemi i trzeba o tym zwyczajnie zapomnieć i zająć się czymś innym?
Należy pamiętać, że zespół to grupa ludzi o różnych charakterach, temperamentach i nie zawsze na każdym etapie mająca taki sam cel i priorytety. Tamten okres, to równolegle czas naszego wchodzenia w „dorosłość”. Poważne życiowe tematy i dylematy. Zakładanie rodzin, wybór priorytetów i zwyczajne zmęczenie materiału… Jako zespół doszliśmy do momentu, w którym należało odpocząć od siebie jakiś czas. Nie chcieliśmy zmieniać składu, szukać nowych rozwiązań. Postanowiliśmy, że jako Armagedon zrobimy sobie „przerwę”. Nie zakładaliśmy całkowitego rozwiązania zespołu i nie określiliśmy czasu „zawieszenia”. Kilkukrotnie, później próbowaliśmy się reaktywować, ale z różnych powodów – nie wyszło. Nigdy też nie powiedzieliśmy, że to już definitywny koniec. Dzisiaj wygląda to inaczej, niż za dawnych lat, ale dalej gramy i dajemy z siebie maxa!
Czym się zajmowaliście po Armagedonie? Udzielaliście się gdzieś? Były jakieś inne projekty muzyczne lub działalność około muzyczna?
Był taki okres, że każdy z nas udzielał się w innych projektach muzycznych, głównie dla samego kontaktu z muzą i graniem. Kontakt z instrumentami musiał być „utrzymywany”. Natomiast, wtedy Armagedon nie miał prawa grać w innym składzie (tak postanowiliśmy).
Po wielu latach Armagedon przypomniał się polskim fanom za sprawą wydawnictwa, które ukazało się w Apocalypse Records. Jak do tego właściwie doszło i czy mieliście w tym jakiś konkretny udział?
Był to pomysł Mitloffa. My nie mieliśmy nic przeciwko temu, ale nie braliśmy w tym przedsięwzięciu udziału. Było to takie „przypomnienie” o Armagedon, zwłaszcza, że „IC” nie wyszło wcześniej na CD.
Nie było już wtedy widoków na zreformowanie zespołu? Ostatecznie doszło do tego dwa lata później czyli w 2006 roku. Kiedy tak naprawdę podjęliście decyzję o powrocie i jak to w praktyce wyglądało?
Prób reaktywacji było kilka, ale z różnych powodów nie wychodziło. Dopiero około 2006 postanowiliśmy z Krizz’em, że to już czas najwyższy. Podjęliśmy pracę nad całkowicie nowym materiałem i zaczęliśmy kompletować skład. No i tak to poszło. Bez ciśnienia, bez stawiania nierealnych celów. Kiedy zaczęliśmy dawać sygnały, że wracamy – feedback od ludzi był niesamowity!
W zasadzie gdy zespół powrócił, to tylko dwóch członków było oryginalnych, a reszta została dokooptowana, by stworzyć nowe oblicze Armagedon. Skąd Ci konkretni muzycy się wzięli i dlaczego akurat na nich postawiliście? Z nikim ze starego składu się pod tym kątem nie kontaktowaliście? W ogóle utrzymujecie z kimś ze starego składu kontakt? Spotykacie się czasami i wspominacie stare czasy?
Armagedon ze swoich najlepszych czasów to kwartet: Slavo, Sooloo, Diabolus i Krizz. W naszym powrotnym składzie, było nas trzech (S, S, K) z oryginalnej ekipy. Dołączył do nas tylko nowy bębniarz Adam Sierżęga. Tak, że ¾ składu powrotnego to” oryginalny” Armagedon. Oczywiście utrzymujemy koleżeńskie kontakty ze wszystkimi osobami, które kiedyś z nami grały.
W 2009 roku powróciliście pełnym albumem, któremu na imię daliście „Death Then Nothing”. Gdybyś miał jakoś porównać go z tym, co graliście jeszcze w latach 80-tych i na początku 90-tych, to jak takie porównanie by wyglądało? Jak długo tak naprawdę pracowaliście nad tym materiałem i co chcieliście przede wszystkim osiągnąć?
Materiały i płyty powrotne to trudne tematy… nie wszystkim się udają. Wiedzieliśmy, że będziemy postrzegani przez pryzmat starych wydawnictw, ale nie chcieliśmy powielać, tego co już wcześniej zrobiliśmy. Chcieliśmy, aby nowy materiał był naturalną kontynuacją naszej muzy, oczywiście w nowoczesnym wydaniu. Mam nadzieję, że się to udało. Płyta zebrała bardzo dużo pozytywnych recenzji. Najbardziej cieszył nas odbiór fanów, którzy przyjęli „DTN” bardzo dobrze.
Wydaliście ten album w barwach Mystic Production, co może sugerować, że Armagedon był pożądaną nazwą. Czy tak rzeczywiście było? Dużo mieliście potencjalnych wydawców na oku i czy ktoś oprócz Mystic wystosował konkretną ofertę? Dlaczego zdecydowaliście się właśnie na firmę Michała Wardzały?
Mystic w Polsce to wg mnie najlepszy wydawca. Tak naprawdę, prawie każdy zespół chciałby być wydanym właśnie przez nich. Po tylu latach nieobecności medialnej, chcieliśmy rozpocząć współpracę wydawniczą właśnie z Michałem i jego ekipą, a że nadajemy na tych samych falach, szybko udało się temat ogarnąć. Nie było żadnego kombinowania. Armagedon i Mystic to dobre połączenie.
Co Mystic dla was zrobił tuż po wydaniu powrotnego albumu? Odczuliście namacalnie wsparcie wytwórni, czy też może większością musieliście się sami zajmować?
Przed wydaniem płyty uzgodniliśmy działania promocyjne, które były po stronie Mystic i nas samych. To, na co się umawialiśmy, zostało zrobione. Jeżeli mogłoby być lepiej, to nie było głównie z naszego powodu… Powrót i „obecność” medialna wymaga przede wszystkim dużego zaangażowania całego zespołu, a nam nie zawsze (z różnych powodów) to wychodzi.
A jak „Death Then Nothing” został odebrany przez publiczność? Jakie głosy przeważały? Odczuliście, że ludzie mocno na was czekali? Zagraliście też po wydaniu albumu trochę koncertów, a więc parę słów również w tym temacie poproszę.
Odbiór „DTN”, ku naszemu zadowoleniu był bardzo dobry. I to zarówno ze strony recenzentów, jak też ze strony fanów. No i pierwszy raz odczuliśmy, jak dużą radość niektórym sprawiliśmy! Kiedyś, zawieszając działalność nie mieliśmy pełnej świadomości, jak popularnym był nasz zespół. Jak wielu ludzi nas słuchało. I jak wielu ludzi zawiedliśmy, kończąc swoją aktywność muzyczną w 1994. Powrót, płyta, pierwsze koncerty, kontakt z fanami – duże przeżycie!
Po tym albumie pożegnaliście się z dwoma muzykami, którzy figurowali w składzie przy okazji wydania albumu. Cóż takiego się stało, że basista i drugi gitarzysta odeszli? Nie wytrzymali tempa, czy też mieli za mało ochoty? No dawaj panie i opowiadaj, jak to tam było?
W sumie, to nic szczególnego się nie wydarzyło. Zmiana miejsca zamieszkania, inne plany życiowe itd. Pokojowe i spokojne rozstanie. Wiesz, dzisiaj Armagedon to raczej pasja, niż sposób na życie. Bez ciśnienia i wielkich zobowiązań. Jesteśmy grupą przyjaciół, która lubi spędzać ze sobą czas, współtworząc dzisiejszy Armagedon.
W miejsce w/w muzyków pojawili się znany wszem i wobec Bart oraz muzyk z mojego Ełku, czyli Bartosz Mazur. Jak na nich wpadliście i czy od razu zakumali o co biega w Armagedon? Bartosz już jest z wami kilka lat, a więc poproszę o kilka słów podsumowania.
Rzeczywiście, po odejściu Sooloo (bas) skontaktowaliśmy się z Bartoszem, którego poznaliśmy podczas wspólnej trasy CAOM 2010. Pomimo sporej różnicy wieku i dość znacznej odległości Ełk-Kwidzyn, Bartosz przyjął nasze zaproszenie i do dzisiaj jest z nami. Jest dobrym kompanem i bardzo dobrym basistą. Cieszymy się, że jest z nami ! Podobnie było z Bartem (Azarath), który jest naszym wieloletnim przyjacielem. Ku naszemu ogromnemu zadowoleniu, dołączył do składu i dzielnie walczy podczas koncertów ! Ostatnio dołączył do nas również Daray, jako drugi bębniarz (niedawno zagraliśmy bardzo dobry gig wspólnie na festiwalu w Świeciu). Nie wiem, jak długo jeszcze będziemy walczyć na scenach, ale jestem dumny i zaszczycony, że obecny Armagedon ma tak silny skład i jednocześnie, że jesteśmy jako zespół – przyjaciółmi !
Po zamieszaniu związanym z powrotem nastąpiła cisza i aż czteroletnia przerwa wydawnicza. Co takiego się stało, że na kolejny album wszyscy musieli czekać aż do 2013 roku?
Właściwie, to nic wielkiego… Dzisiaj nie mamy sztywnych „ram czasowych” związanych z wydawaniem kolejnych materiałów. Pracujemy spokojnie i jak jesteśmy gotowi, to podchodzimy do tematu nagrywania. Chcemy, aby kolejne płyty przynosiły „coś” nowego. Żeby nasz rozwój był zauważalny. Nie chcemy częstymi płytami, zanudzać. Lepiej, kiedy są „oczekiwane”.
„Thanatology” przyniosła blisko 35 minut agresywnego, ale i nie pozbawionego głębi death metalu. Odnoszę jednak wrażenie, że trochę mocniej skupiliście się na technicznym dopracowaniu całości, a mniej na zdrowym i zezwierzęconym przyłożeniu. Taki był wasz zamiar, czy też może powinienem się udać do dobrego lekarza i przebadać uszy?
„Thanatology”, to w/g nas najlepszy materiał Armagedon. Obiektywnie. I równolegle wiemy, że nieważne, co jeszcze nagramy, to dla wielu naszych fanów (i nie tylko) nic nie dorówna starym wydawnictwom. Tak to już jest. „Thanatology” to kwintesencja zarówno dzikości, jak też dojrzałości muzycznej. Siły i spokoju. Jest w tej płycie Armagedon stary i przede wszystkim ten współczesny. Ten materiał pokazuje, kim dzisiaj muzycznie jesteśmy. To płyta bardzo szczera w swoim muzycznym i tekstowym przekazie – po prostu Armagedon !
Pomimo tego, co napisałem w poprzednim pytaniu, słychać że Armagedon nie stoi w miejscu i się rozwija. Domyślam się, że waszym celem jest ciągły rozwój, ale pewnie macie też świadomość, że pewne ramy gatunkowe jednak was ograniczają. Myślicie, że jeszcze dużo jest do odkrycia w death metalu?
Wiesz, my nigdy do swojej muzy nie podchodziliśmy przez pryzmat szufladki: „death metal”. Wiemy, że jest to najbliższa nam stylistyka, ale nie zamykamy się tylko wyłącznie na ten kierunek. Dla nas, to przede wszystkim granie „ekstremalne” – a przy takim podejściu, możemy wypluć z siebie jeszcze wiele ciekawych dźwięków.
W jaką stronę może pójść wasza muzyka w przyszłości? Czasy znane z początków na pewno nie wrócą, bo też jesteście teraz innymi muzykami, a więc jak to może być?
Dzisiaj nie musimy już nikomu, niczego udowadniać. Nagrywamy nowe płyty i dajemy radę na koncertach. To powoduje, że z nikim nie musimy się ścigać i rywalizować. Robimy swoje.Muzycznie, wiele rzeczy jest możliwych. Dzisiaj, po tych kilku latach od powrotu, jesteśmy ponownie „zespołem”. Przenikają się nasze pomysły i doświadczenia muzyczne. Cokolwiek zrobimy, będzie to szczere i nasze.
A gdybyś pokusił się o porównanie siły polskiej sceny death metalowej kiedy i dziś? Nie chodzi mi tu tylko o poziom muzyków, czy ich podejście do grania, ale o całokształt. Pytam, bo kto jak kto, ale Ty możesz co nie co o tym powiedzieć. A więc do dzieła.
Może Cię zaskoczę, ale nie obserwuję bacznie naszej sceny death metalowej. Ja zresztą nie podchodzę do muzy w ten sposób. Szukam dźwięków, które mi się podobają, a czasami są to bardzo różne stylistycznie obszary. Bardzo rzadko, są to zespoły z nurtu death metal (choć oczywiście mam swoich deathmetalowych faworytów również) . Myślę, że nasze polskie „muzykowanie”, potencjał sceny w różnych jej odcieniach, są po prostu na bardzo wysokim poziomie. Tak było kiedyś i tak jest również dzisiaj.
Sama tanatologia to nauka o śmierci człowieka i żalu jaki jej towarzyszy, to tak ogólnie. Co was w tym temacie szczególnie fascynuje? Śmierć z bardzo różnej perspektywy?
Nasze teksty nie są przejawem fascynacji jakimś tematem. Piszemy i „śpiewamy” o różnych wymiarach egzystencjonalności. Tym razem kontynuujemy temat z poprzedniej płyty „Death Then Nothing”, tylko w innym ujęciu. Po prostu szczery przekaz, bez „kombinacji” i wymyślania na siłę jakiejś ideologii…
Lećmy zatem dalej z samą płytą. Czy to wasze najbardziej dojrzałe dzieło? Czy to jest właśnie ten Armagedon, o który wam chodziło od początku? Można powiedzieć, że dzięki tej płycie obraz muzyki zespołu jest kompletny?
Tak jak wspomniałem wcześniej, w/g nas to najlepszy, najbardziej dojrzały materiał Armagedon ever ! Cieszymy się, że płyta zebrała bardzo wiele, bardzo dobrych recenzji i ocen. No i przede wszystkim, podoba się naszym fanom ! Równolegle wiem, że nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa i że kolejna płyta musi być jeszcze lepsza !
Nagrywaliście „Thanatology” wraz z Maltą w Gdańsku. Skąd właśnie ten wybór i czy w pełni jesteście zadowoleni z uzyskanych rezultatów? Moim zdaniem trochę więcej syfu by się przydało, ale to nie ja nagrywałem ten album i mogę sobie jedynie ponarzekać.
Nagrywanie płyty, to wiele wyborów i dylematów. Nie inaczej było również w przypadku „Thanatology”. Najpierw „surowa” sesja perkusyjna na Politechnice Gdańskiej, później gitary, bas, vocale w naszym studio w Kwidzynie i na koniec mix & mastering w Wa-wie. Malta cały czas czuwał i w najważniejszych etapach był obecny za heblami. Jesteśmy zadowoleni z efektu końcowego, choć z perspektywy czasu, kilka elementów pewnie byśmy poprawili.
Jak album został przyjęty? Widziałem kilka recenzji, w których ktoś trochę narzekał na małe ilości wyrazistości w muzyce, a większe skupienie się na technice. Sami jak to widzicie i skąd przyszło największe zainteresowanie płytą? Zachód się interesował? Jakieś konkretne głosy dochodziły do was spoza granic Polski?
„Thanatology”, to płyta, która nie wchodzi od razu. Myślę, że jej wartość wzrasta z każdym kolejnym przesłuchaniem. Zbiera bardzo dobre recenzje zarówno w PL jak też poza granicami . Niestety nasza „siła rażenia” i zasięg są zbyt ograniczone, aby mówić o światowym odbiorze i dużym zainteresowaniu. Tak, to po prostu z nami jest. Jest dobrze, ale brakuje nam „zasięgu”…
Powoli dochodzimy do rzeczy, która stała się niemałym wydarzeniem na naszej scenie. Piszę tu oczywiście o reedycji „Invisible Circle” + demo „Dead Condemnation” wypuszczonej w tym roku przez Thrashing Madness. Zadowoleni jesteście? Dało się chyba spokojnie zauważyć, że akurat na te wydawnictwo, to ludzie czekali bardzo mocno. I to nie tylko starzy wyjadacze.
Tak. W końcu, po latach udało się wydać ten materiał, tak jak od początku na to zasługiwał. Odzew jest naprawdę rewelacyjny! To wydawnictwo „uzupełnia” w naturalny sposób naszą biografię.
Jak w ogóle do tego doszło? Długo trwały negocjacje?
To były dość krótkie i konkretne rozmowy. Każdej ze stron zależało na profesjonalnym wydaniu „DC + „IC”. Grubszym tematem był nowy mastering tego materiału, ale efekt końcowy jest naprawdę miażdżący. Myślę, że po raz kolejny wykonaliśmy dobrą robotę !
Co dalej się będzie działo z zespołem? Teraz trochę pograliście, a w dalszej perspektywie?
Hmm, myślę że obędzie się bez spektakularnych zwrotów akcji… Spokojnie będziemy pracować nad nowym materiałem, pojawiając się od czasu do czasu na różnych scenach, głównie w PL. Mamy nadzieję zaskoczyć nową płyta, za jakiś czas!
W ten oto sposób zakończymy ten wywiad. Wielkie dzięki za poświęcony czas. Jeszcze raz dzięki.
Wielkie Dzięki za tak dokładny magiel! Pozdrowienia dla wszystkich czytelników MetalRulez i do następnego razu !
