Thermit – Encephalopathy
(18 maja 2014, napisał: Pudel)

Eh, strasznie nie lubię recenzować tego typu wydawnictw. Bynajmniej nie dlatego, że muzyka na nich zawarta jest zła czy męcząca – nic z tych rzeczy. Po prostu panowie z poznańskiego Thermita wymyślili sobie, że będą grali raczej tradycyjny thrash metal z całkiem sporymi wpływami klasycznego heavy(czy tam amerykańskiego poweru). W zasadzie mógłbym napisać tyle, że jeśli lubicie pierwsze trzy płyty Metalliki, Exodusa, pierwszy LP Slayera, wczesny Megadeth ale też Overkill, Testament czy nawet Metal Church to walcie do chłopaków po tą „EPkę”(już nie chce mi się marudzić, że wydany własnym nakładem cedek to chuj nie EP, ale nie będę bo młodzież teraz wrażliwa mocno i by się jeszcze obrazili). Ale takie postawienie sprawy byłoby pójściem na łatwiznę, czyż nie? Wprawdzie moim zdaniem coś takiego jak „obiektywna recenzja” jest tak samo realne jak wygrana piłkarskiej reprezentacji Polski z Niemcami czy wprowadzenie zakazu posiadania broni w Teksasie, ale przysiądźmy nad płytką o trudnym do zapamiętania tytule jednak nieco dokładniej. Jak nietrudno się z tych kilku zdań domyślić, muzyka grana przez Thermit do najoryginalniejszych na świecie nie należy. Jednak ciężko ten fakt rozpatrywać w kategorii minusów, bowiem muzycy grają bardzo sprawnie, wokalista – co przecież nie jest regułą w takim graniu – śpiewa rewelacyjnie(coś pomiędzy Zetro, młodym Billym a Blitzem) a same kawałki choć nie są najprostsze na świecie to łatwo wpadają w ucho. Ogólnie płytka jest bardzo ostra, ale już niekoniecznie ciężka – czyli innymi słowy świetnie się tego słucha. Nawet jeśli trafi się jakiś nieco mniej intrygujący fragment, to za chwilę dostajemy np. bardzo sprawne solo gitary czy bardziej srogi riff. Z takim graniem jest jednak jeden zasadniczy problem, podobny zresztą do tego, jaki jest z tzw. rockiem neoprogresywnym z lat osiemdziesiątych – po co słuchać Pallas, Pendragon czy IQ, skoro są płyty Genesis, Yes czy Gentle Giant. I tak samo z tym thrashem, ktoś może spytać na cholerę komu Warbringery, Diamond Platy czy właśnie Thermity skoro mamy klasyki Slayera, Exodusa czy Metalliki na półce. Cóż – nie da się ukryć, że z takim argumentem ciężko polemizować, niemniej jednak wielbiciele gatunku – i to niekoniecznie nawet ci najbardziej nawiedzeni – znajdą na wydawnictwach takich jak najnowsza produkcja Thermita całkiem sporo dla siebie. Ponadto uważam, że dużo sensowniej zainwestować te parę złotych w „Encephalopathy” niż w kolejne z dupy wzięte dvd Larsa i spółki czy coś w tym stylu… aaa, skoro już przy Duńczyku z niezbyt mądrą twarzą jesteśmy – płytkę Thermita zamyka świetny, momentami prześmiewczy medley złożony z fragmentów klasyków Metalliki. Zrobione to zostało na takiej zasadzie jak Metallica zrobiła medley z utworów Mercyful Fate. Świetnie się tego słucha(a wokal śpiewa niżej, pod Dżejmsa H. i super to wychodzi), tylko powstaje pytanie, czy zajmowanie prawie 1/3 czasu trwania wydawnictwa nie swoim materiałem to na pewno taki super pomysł? Ale w sumie skoro dobrze się słucha to nie ma co marudzić. I ogólnie z całą tą płytką tak jest – dobrze się słucha. Pewnie na koncercie dobrze się też do tego macha banią. Także co, polecamy? Pewnie, że tak. Jeszcze jakby panowie skończyli z żebrolajkami i mendzeniem o głosy na różnych ciula wartych konkursach to już by było idealnie. Ja tam w każdym razie czekam na duży album. Wydany przez jakąś fajną wytwórnie.
Wyd. własne, 2013
Lista utworów:
1. Zombie Lover
2. Now You See
3. Second
4. Other Man
5. Holy Bomb
6. Thermitallica
Ocena: +8/10
