WHIP – DIGITUS IMPUDICUS
(27 kwietnia 2014, napisał: Pudel)

Nie wiem czemu, ale miałem przeczucie, że – nieznani mi oczywiście wcześniej – Norwedzy z Whip grają jakiś nowoczesny metalcore, industrial czy inny post – cośtam. Na szczęście czasem bywa tak, że przeczucia okazują się niewiele warte i tak też właśnie stało się tym razem. Trójka mieszkańców Oslo gra bowiem muzykę bardzo bliską memu sercu(ale to pedalsko brzmi…) mianowicie jadowity, kąśliwy i radośnie idący do przodu miks grindcora, crustu, d – beatu, thrashu i innych tego typu odmian soczystej łupanki. Przy czym od razu należy zaznaczyć, że „Digitus impudicus” to nie jest jakaś straszliwie intensywna sieka – perkusista gra w duchu klasyków gatunku, czyli głównie rytmy „umpa – umpa”, nie ma zbyt wielu okrutnych blastów czy podwójnej stopy non stop. W ogóle sporo w tej muzyce jest przestrzeni, może to dzięki temu, że Whip ma tylko jednego gitarzystę w składzie… Niemniej jednak oczywiście nie są to jakieś pojękiwania dla dzieci i fanów Happysad. Dominuje wyjątkowo przyjemne łupanie w nie-aż-tak-szybkich tempach, które po prostu musi się spodobać fanom starego Terrorizer, Discharge, Doom… raz na jakiś czas panowie ładują wolniejszym, hellhammerowskim riffem, tylko po to by zaś za chwilę zaatakować intensywniejszym fragmentem(jak w „Razor-fucked”) rodem z tych najbardziej rokenrolowych fragmentów twórczości Impaled Nazarene. W ogóle brzmienie gitary właśnie może nieco się kojarzyć z nowszymi dokonaniami tych nie całkiem normalnych Finów. Są też chwytliwe refreny niczym z produkcji Driller Killer, są i kawałki rodem z wczesnych płyt Napalm Death(„Family massacre”) a wspomniane brzmienie gitary, ale też niektóre riffy i wokale mogą wywoływać blackowe skojarzenia, ale nie ma się co w sumie dziwić, Norwegia, Oslo nieduże, pewnie do lasu blisko… W zasadzie nie widzę większego sensu by jakoś wielce rozpisywać się o tym albumie. Kto lubi takie łupanie, łyknie ten album bez popity(a i dokładkę jeszcze poprosi), jak dla kogoś metal to BARDZO POWAŻNA SPRAWA i grania bez solówek i ambitnego przekazu nie uznaje to nie ma tutaj nawet czego szukać. W zasadzie jedyny problem z tym albumem jest taki, że takie granie jednak najlepiej wchodzi z wszelakich EPek, Splitów, podłych kaset… niemal 40 minut to może nie jest zbyt dużo, ale może jakby na „Digitusie” było ze dwa numery mniej to całość by jeszcze bardziej kopała(no i wokale mogłyby być bardziej urozmaicone, choć złe nie są)? Ale ogólnie jest ok, muzyka krąży wokół szeroko rozumianego
grindu zmieszanego z thrashem czy death metalem, ale jest stosunkowo urozmaicona i żeby się bardziej poczepiać to musiałbym zarzuty chyba wymyślać. A po co miałbym to robić? Aczkolwiek jak już pisałem, nie jest to muzyka dla wszystkich.
Wyd. Polypus records, 2013
Lista utworów:
1. Sickling
2. Demon Rum
3. The Grand Sadistic Feasting
4. Razor-fucked
5. Halo of Hate
6. Family Massacre
7. The Beast
8. Terrorsatan
9. You Can Rot
10. Hellhound
11. Feed Them Razors (Reign in Hell)
12. Death and Fear
13. Uh! (Unholy Death Upon You All!)
Ocena: +7/10
