Therion, Tristania, Trail Of Tears
(22 października 2004, napisał: Prezes)
Data wydarzenia: 22 października 2004
Wyznaczonego dnia, o wyznaczonej godzinie stawiłem się w budynku krakowskiego klubu Studio (dawniej Klub 38) by na własne oczy przekonać się w jakiej formie jest zespół który kilka miesięcy wcześniej wydał aż dwie płyty.
Jako pierwszy tego wieczoru prezentować miał się norweski Trail Of Tears. Niestety z powodów organizacyjnych dane mi było zobaczyć tylko kilka minut ich występu. Z tego co zdążyłem zobaczyć Norwegowie prezentowali się całkiem nieźle. Nie był to może koncert ich życia ale oglądało się i słuchało całkiem przyjemnie. Po nich na scenę wyszli ich rodacy z zespołu Tristania. Tegoroczne koncerty u boku Therion to dopiero pierwsza wycieczka tego zespołu do naszego kraju, spodziewałem się więc dość dużo po tym występie… i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że się nie zawiodłem. Bardzo dobry dźwięk, dobra praca oświetleniowca i wysokie umiejętności muzyków, to rzeczy, które można było od razu zauważyć. Niezwykłe wrażenie zrobiły na mnie wokale. Mieszające się ze sobą zarówno czyste śpiewy kobiecy jak i męski z growlem wypadły naprawdę imponująco. Jak dla mnie jedynym wyraźnym minusem tego show był ruch sceniczny niektórych muzyków… a w zasadzie jego brak. O ile jeszcze wokalistka starała się zainteresować sobą publiczność, to taki Østen Bergøy przez większość występu stał na scenie z rękami założonymi na piersi, co wyglądało wręcz żałośnie…
Po jakimś czasie nadeszła wreszcie pora występu gwiazdy wieczoru – Therion. Ilość muzyków na scenie oczywiście znacznie przekraczała średnią w heavy metalu. Oprócz regularnych muzyków Therion na scenie pojawił się również czteroosobowy chórek, pani Karin Fjellander i wokalista Krux – Mats Leven. Zaczęli od nowej kompozycji, czyli od „Blond Of Kingu”. Muszę przyznać że ten kawałek zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Bardzo dobry dźwięk, kapitalna atmosfera i świetnie zgrane wokale. Moim zdaniem dobrym pomysłem było wzięcie na trasę Matsa… niewątpliwie jest on w świetnej formie co udowadniał przez cały wieczór. Głównie dzięki niemu ze sceny aż kapało energią i żywiołowością. Jego przeciwieństwem była pani wokalistka, która stała nieruchomo w tej swojej czerwonej sukni, bardziej skupiając się na śpiewie niż na jakimkolwiek ruchu scenicznym.
Jeżeli chodzi o samą muzykę to muzycy naturalnie skupili się na promowanych najnowszych albumach „Lemura” i Sirius B”. Nie zabrakło jednak takich klasyków jak „Ginnungagap”, świetne „Rise of Sodom and Gomorrah” czy piękne, melancholijne „The Siren Of The Woods”. Atmosfera podczas całego koncertu była iście magiczna. Chóry, dodatkowi wokaliści, sample, wszystkie te elementy doskonale spełniły swoje zadanie składając się na niepowtarzalne widowisko. Trzeba jednak zaznaczyć, że mimo tych wszystkich dodatków utwory brzmiały ciężko i jakby bardziej metalowo.
Gdy po raz pierwszy muzycy Therion zeszli ze sceny nikt chyba nie wierzył, że to może być koniec. Już po kilku minutach powrócili, by zmiażdżyć publikę kilerami „Cults Of The Shadow” i odśpiewanym chóralnie przez wszystkich „To Mega Therion”. Na drugi bis Therion wyszli już tylko z Levenem. Zaskoczyli chyba wszystkich grając covery Kinga Diamonda („Black Funeral”) i Motorhead („Iron Fist”). Patrząc na nich, grających te kawałki do głowy przychodziła mi tylko jedna myśl. „Oni nie grają tu tylko dlatego, że Kraków był kolejnym miastem na ich trasie. Oni stoją tu dzisiaj na scenie, bo po prostu kochają to co robią…”
Niestety wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć, tak więc i ten koncert musiał dobiec końca… Jeszcze jakiś czas po zejściu Therion ze sceny stałem oszołomiony bijąc brawo bohaterom tamtego wieczoru.
Koncert niewątpliwie zaliczony do jednego lepszych, jakie dane mi było widzieć w swoim krótkim życiu.
