Behemoth – The Satanist
(17 lutego 2014, napisał: mielony)
Wieki temu (a może tylko dekadę?) potwornie wkręciłęm się w płytkę zatytułowaną „Demigod”, po której byłem jeszcze bardziej żądny podobnych wrażeń. Przekopałem spory kawał dyskografii tej nadmorskiej bestii, ale przychodzi taki moment w którym przydałoby się jednak jeszcze więcej konkretnej rozpierduchy. Lata leciały, a panowie N, I oraz O nie nagrywali nic nowego. Może wynikało to z tego, iż pierwszy z nich mocno wciągnął się w inne pozametalowe aktywności, stąd okres oczekiwania przeciągnął się na ponad cztery lata. Jest to największa przerwa w studyjnej działalności kapeli. Ale nic to, młody jestem, mogę poczekać. Złapałem mocarną chętkę na „The Satanist” jakieś 2-3 miesiące przed premierą. Wtedy to w ogóle dowiedziałem się o tym, że jednak coś z tego behemockiego obozu się szykuje. Całe dziewięć nowych, świeżutkich, nigdy wcześniej przeze mnie nie słyszanych kawałków! Kiedy do pierwszego z nich pojawił się klip, obejrzałem go sobie na spokojnie, pomyślałem: „w porządku” i po prostu czekałem na dalszy rozwój wypadków. Nie wiem czemu, ale skądś, jeszcze przed zbadaniem rzeczonego klipu, pojawiała się u mnie obawa, że „The Satanist” będzie to coś kompletnie innego niż do tej pory, że to długie oczekiwanie oznacza, iż coś będzie nie tak, że N zmienił się przez te kilka lat na tyle, by nagle mieć ochotę zrobić coś skrajnego ze swoją kapelą. Okazało się, na szczęście, że majaczę kompletnie od rzeczy, bo ta płyta to czysty pałer! Calutkie 44 minuty metalowego wykopu bez kompromisów. Mija strasznie szybko i gładko. Za każdym razem z wielką podjarką wyczekuję mojego ulubieńca zwanego „Ora Pro Nobis Lucifer”. Ździebko melodii, miażdżący blackowy riff, prawdziwe cudeńko. A na tym nie koniec, bo garnuszki miodku mamy również, ot, choćby przy kawałku tytułowym czy też kończącym całość, najdłuższym „O Father O Satan O Sun!”. I powiem Wam, że gdyby Adaśko zdecydował się w całości poświęcić telewizji czy wywiadom dla prasy kobiecej, to „The Satanist” jest świetnym albumem na skończenie kariery. Nie przynosi ani krzytyny wstydu, jest mocno dopracowany, kipi wręcz energią i zwyczajnie chce się do niego wracać każdego dnia. Wokalnie jest ostro, tak, jak zdążył nas już Nergal przyzwyczaić. Na wiosłach wespół z Sethem i wspierającym ich basiorem Oriona kreują naprawdę dziki młyn, Nie zabrałko także, rzecz jasna, Zbycha, który już od lat budzi szacunek i cieszy się uznaniem za sprawą swojej perkusyjnej chłosty. Łel dan, urwa! Tak się tworzy w Polsce. Piękny początek roku, mamy Behemotha, a tu przecież jeszcze Kriegsmaschine, Thy Disease, Morowe, niedługo uderzy też Hermh. Dzieje się u nas sporo, Bierzcie nowego Beha przy najbliższej okazji, bo i cena „podstawowej” wersji jest całkiem przyjemna.
Wyd. Mystic Production, 2014
Lista utworów:
1. Blow Your Trumpets Gabriel
2. Furor Divinus
3. Messe Noire
4. Ora Pro Nobis Lucifer
5. Amen
6. The Satanist
7. Ben Sahar
8. In the Absence ov Light
9. O Father O Satan O Sun!
Ocena: 8/10
