R’LYEH #11
(4 lutego 2014, napisał: Pudel)

No i wbrew złowróżbnym zapowiedziom ze wstępniaka dziesiątki pod koniec zeszłego roku z tajemniczych odmętów bezbożnego oceanu wyłonił się jedenasty organ prasowy cyklopowego miasta R’lyeh. I jak w przypadku poprzednich numerów czytelnik już na wstępie zostaje znokautowany objętością pisma: ponad 100 stron A4 wypełnionych po brzegi zapisanym malutką czcionką tekstem, tu i ówdzie upstrzonych klimatycznymi aczkolwiek raczej małymi fotkami. Jeśli chodzi o najbardziej interesującą część każdego zina, czyli wywiady, jest więcej niż dobrze. Przepytani zostali zarówno reprezentanci absolutnej pierwszej ligi – King Diamond, Immolation i Cannibal Corpse(dosyć krótkie, acz treściwe rozmowy), starożytni bogowie w rodzaju Protector, Masacre, Imperator, Pungent Stench, Betrayer, Ancient Rites… – i te rozmowy są chyba najciekawsze, zwłaszcza godny polecenia jest bardzo ciekawy, miejscami troszkę nietypowy wywiad z Imperator. Znalazło się oczywiście dużo miejsca dla nowszych reprezentantów podziemia, tak polskich jak i zagranicznych i większość tych rozmów też jest świetna, jeśli czasem ktoś niedomaga, to raczej odpowiadający(np. dosyć średnio wypadła nasza Arkona czy jak zwykle maksymalnie chaotyczny Slav). Z pozostałych wywiadów mamy jeszcze arcyciekawą rozmowę z Mirkiem Górką, edytorem Zina Rise for victory, ale „wju” nie dotyczy bynajmniej tylko tej formy aktywności tego pana. Co dalej… artykuły! Pomyłki undergroundu jak zwykle troszkę śmieszne, troszkę straszne, dodam tylko, że sporo miejsca poświęcono „bogom” z Northern plague… jest krótki tekst o Deadzie, jest kolejny odcinek metalu zza krat, jest wreszcie cała masa relacji koncertowych z całego świata… i tutaj pojawia się malutki zgrzyt. Niektóre z tych relacji są, moim skromnym, nic nie znaczącym zdaniem, lekko dziwne. Z niektórych nie dowiemy się nic poza tym, że koncert się odbył i jakie zespoły zagrały, ale to jeszcze nic, prawdziwy ból dupy wywołała u mnie relacja z występu Sodom w Dublinie, z której można się dowiedzieć, że utwory w rodzaju „Ausgebombt” czy „Iron fist”(!) to… „niewybredne hiciory”, które są „urokliwe i zabawne” oraz że – uwaga! – „nie jest to muzyka reprezentatywna dla tej grupy” i grając je zespół „zrujnował atmosferę”. Nie wiem jak szanownym czytelnikom, ale mi nie tylko ręce opadają jak czytam takie mądrości. Zwłaszcza, że tak się zastanawiam, czy aby na pewno autor relacji był na koncercie tego Sodom, który mam na myśli, bo kawałek dalej wyczytać możemy, jak to „garowy postarzył Sodom”. Tymczasem tak niedawny katowicki koncert zespołu, jak i relacje z różnych innych występów grupy w ostatnim czasie pokazują, że właśnie nowy bębniarz gra bardziej dynamicznie i z większym pierdolnięciem(choć troszkę mniej dokładnie) od poprzednika. Oczywiście z gustem jest jak z dupą, każdy ma swoją, w dodatku nie byłem na tym gigu, może niemieckie trio faktycznie miało słabszy dzień, ale bez przesady… ja na przykład cholernie lubię album „Born again” Black Sabbath, natomiast nie przyszło by mi do głowy pisać, że kawałki z niego to esencja Black Sabbath a jakieś tam „Paranoid” czy „Iron Man” to chuj. Ale dobra, rozpisałem się o jednej relacji, która nie stanowi nawet procenta zawartości pisma! Także ten drobny zgrzyt jest pomijalnie mały. Drugi drobny minus jest taki, że w niektórych wywiadach jakby kulało lekko tłumaczenie, ale grunt że wiadomo o co chodzi muzykom więc całościowo jest ok. Specyficzny jest też wywiad z projektem Aniroe, poświęcony w większości tematyce kabalistyczno – okultystycznej, rozmowa na pewno ciekawa, ale wątpię, czy choć jeden na dziesięciu czytelników R’lyeh będzie miał pojęcie o czym właściwie pani Mariola z panem z zespołu rozmawiają(żeby nie było – ja oczywiście także nie wiem o co chodzi, hehe). Na koniec tradycyjnie 16 ton recenzji muzyki i prasy, wszystko zwięźle i przejrzyście opisane, jak zwykle jest w tych reckach to co mi się zawsze w R’lyehu podobało: nie wystarczy grać „odpowiedniej” muzyki i mieć oldskulowego loga, żeby zarobić wysoką notę(a niestety w niektórych innych zinach tak to czasem wygląda). Jeszcze dodam, że ja do swojego egzemplarza dostałem demko Dysphorii i dużą naszywkę Empheris. Ogólnie rzecz biorąc – R’lyeh to absolutna czołówka polskiego zinoróbstwa, nowy numer po prostu trzeba mieć, zwłaszcza że cena jak na takie opasłe tomisko jest śmieszna.
Kontakt: hellishband@o2.pl
