Thunderwar – The Birth of Thunder
(2 lutego 2014, napisał: Paweł Denys)

Trzeba przyznać temu zespołowi jedno od razu. Pijar to oni mają wręcz doskonały. Debiutancka ep-ka, a już nagrywana w Hertz’u, logo zaprojektował im sam mistrz Szpajdel, a nad okładką pracował odpowiedzialny m.in. za okładki Sabbat, Mario Lopez. Sami przyznajcie, że nie każdy nowy ansambl od razu uderza z tak dużego kalibru. To wszystko jednak tylko ozdobniki, które co prawda są ciekawe, ale to sama muzyka stanowi tu najważniejszy element. W notce, która do mnie dotarła wraz z debiutanckim materiałem, pada kilka wielkich nazw, takich jak Unleashed, Amon Amarth, czy np. Bathory, i to wszystko w muzyce tego warszawskiego ansamblu słychać, jednak powoduje to pewien dyskomfort. Mianowicie, ten materiał sprawia wrażenie z lekka rozchybotanego, chwiejącego się w różne strony i próbującego ciągnąć kilka srok za ogon. Chyba sam zespół jest jeszcze na etapie poszukiwania swojego stylu i sam do końca nie wie, w którą stronę podążyć pewnym krokiem. Najwięcej na „The Birth of Thunder” death metalu i trzeba im oddać, że dobrze odrobili pracę domową. Te death’owe fragmeny mają w sobie odpowiednią moc, wypełnione są znakomitymi riffami, które zdają się czerpać z kapel, których nazwy już tu padły. W takich momentach zespół przekonuje mnie w całości. Niestety zdarzają się na tym albumie lekkie mielizny, które zwyczajnie rozwalają kawałki. Tak dzieje się np. w otwierającym całość „Vimana ( The Chariots in Heaven)”, który od początku jest zdrową nawałnicą, i nie wiedzieć czemu w połowie zespół wyhamowuje, bawiąc się w jakieś pokręcone aranże, solówki itp. Burzy to ten kawałek koncertowo, wybija słuchacza z rytmu i już do końca uczucie skupienia nie powraca. W drugim na liście „Shadows of Lindisfarne” ponownie jest mocno i tu zespół pokazuje, że doskonale wie, z czym się death metalowe granie je. Żadnych mielizn, od początku zdrowy kopniak. Tą drogą panowie idźcie. Pod numerem trzy ukrywa się największy zgrzyt materiału. Nie rozumiem po co na płycie znalazł się kawałek tytułowy. Ten akustyczny przerywnik pasuje tu jak pięść do nosa. Rozumiem, że zespół chciał pokazać ogrom swoich inspiracji, ale takie rzeczy, to lepiej zostawić na duży album i to najlepiej na jego zakończenie. Całość zamyka „Eagle of Glory”, który byłby wręcz wzorowy, gdyby nie nachalne solówki nasączone czysto heavy metalową melodyką. Oj ciągnie panów do popisów, które niekoniecznie są tu potrzebne. Reasumując, słychać że ten zespół ma duży potencjał i wie jak posługiwać się instrumentami. Na razie jednak za dużo chcą na raz i wychodzi z tego z lekka niespójny materiał. Zespół podobno za dosłownie chwilkę będzie nagrywał duży album, i liczę na to, że jakoś to wszystko w swojej muzyce poukładają. Przynajmniej na tyle, żeby materiał potrafił zatrzymać przy sobie słuchacza w skupieniu. Ta debiutancka ep-ka na razie tego do końca nie potrafi, chociaż są na niej momenty, gdy jestem poskładany doszczętnie. Niestety momenty nudy też tu się trafiły.
Wyd. Self released, 2013
Lista utworów:
1. Vimana ( The Chariots in Heaven)
2. Shadows of Lindisfarne
3. The Birth of Thunder
4. Eagle of Glory
Ocena: +6/10
https://www.facebook.com/thunderwarofficial
