THACLTHI – …ERAT ANTE OCULOS
(29 października 2013, napisał: Pudel)

Eh, rozpakowałem promówkę zespołu o wdzięcznej i chwytliwej nazwie THACLTHI, patrzę – cztery kawałki, całość oznaczona jako EPka to pomyślałem że szybko pójdzie z kilkoma przesłuchaniami I recenzją. Ta, jasne. Kawałki owszem są cztery, ale trwają łącznie pięćdziesiąt cztery minuty. Nietrudno więc się domyślić, że trójka mieszkańców włoskiego miasta Volterra para się jakąś odmianą doom metalu. W pewnym sensie owszem tak jest, jednak nie jest to bynajmniej typowy doom spod znaku My Dying Bride czy Candlemass. Pierwszy utwór wprawdzie trwa prawie siedem minut, ale można go potraktować jako introdukcję i szczerze mówiąc właśnie ten fragment płyty przypadł mi do gustu najbardziej – całkiem dobry, mroczny i niepokojący ambient spod znaku choćby wczesnego Tangerine dream, robi ten kawałek smaka na dalszą część albumu… gdzie, niestety jest gorzej. Drugi utwór rozpoczyna się blackowym fragmentem, który brzmi jakby był wyjęty z jakiegoś wczesnego reha Graveland – gitara z brzmieniem a’la „rój pszczół”, bębny łupią bez sensu, basu chyba nie ma… po kilku minutach tego nieznośnego hałasu kawałek przechodzi w zupełnie przyzwoity, wcale nie taki wolny doomowy walec, który naprawdę może się podobać, choć obraz całości psuje troszkę wokal, pohukujący coś tam w tle bez większego ładu i składu. Utwór jest tu i ówdzie urozmaicony jakimiś dziwnymi dźwiękami i gitarowymi nakładkami, które jednak na dłuższą metę wkurwiają zamiast budować klimat. Mam wrażenie, że z tego mógłby być naprawdę dobry doomowy kawałek, jednak panowie na siłę chcieli być ambitni i awangardowi, gdzieś znalazłem porównanie do Ufomammut – bez przesady, te zespoły dzieli różnica kilku poziomów. Utwór numer trzy zaczyna się fajnym, lekko nawet stonerowym riffem i ogólnie cały numer jest jakoś żywszy od poprzednika, tylko znów ten wokal mnie boli, naprawdę przy takiej muzie jeśli już jest wokal to powinien mieć jakiś pomysł na siebie a nie pokrzykiwać coś tam w tle od czasu do czasu. Mniej więcej w połowie(czyli w okolicach dziesiątej minuty) utwór dryfuje w okolice „Halnego” Furii i ten spokojniejszy fragment jest całkiem, całkiem. Finał utworu to oczywiście powrót do mocniejszego, momentami blackującego grania – w sumie mogłaby ta końcówka trwać troszkę krócej niż siedem minut. Czwarty i ostatni kawałek to cover Unholy – dobrze zagrany. Cóż, całościowo mamy więc naprawdę dobrą introdukcję, jeden fajny, ale niewiele wnoszący cover, jeden utwór raczej przeciętny i jeden zupełnie przyzwoity. Czyli ocena powinna być wysoka, ale… jakoś zmęczył mnie ten materiał, szczerze mówiąc jakbym nie musiał go słuchać „służbowo” to prawdopodobnie po jednym przesłuchaniu wylądowałby w koszu. Bo męczyć się przy muzyce nie lubię. Ale nie wątpię, że niejednemu z was ten mini album(czy jak to tam zwać) może się spodobać. Koniec końców ocena w miarę wysoka, ale tak raczej na zachętę…
Wyd. Avantgarde Music, 2013
1. Hinthial
2. E tu vivrai nel terrore! L’aldiquà
3. Ixaxaar
4. The Trip Was Infra Green (UNHOLY cover)
Ocena: -7/10
