Black Sabbath – 13
(22 czerwca 2013, napisał: Paweł Denys)

Nowy album Black Sabbath. Na sam dźwięk tych słów dostawałem gęsiej skórki z podniecenia. W głowie kłębiło się milion myśli i wyobrażeń o tym, jak ten album powinien wyglądać, jak brzmieć i jakie kompozycje zawierać. Podejrzewam, że ilu fanów na świecie tyle było różnych oczekiwań w stosunku do „13″. Opublikowany w sieci kawałek „God is Dead?” tylko wzbudził ciekawość, bo pomimo iż nie był jakiś wybitnie szczególny, to pokazał, że po albumie można spodziewać się bardzo dobrych dźwięków w doskonałej oprawie brzmieniowej. Gdy już ten album dotarł pod mój dach to natychmiastowo wylądował w odtwarzaczu. Ciśnienie było i to spore. Otwierający całość ” End of The Beginning” zaczyna się łudząco podobnie do „Black Sabbath”. Nie przeszkadza mi to jednak, bo udowadnia ten kawałek, że dziadki dają radę i zrobili porządną płytę. Sam utwór trwa osiem minut, ale o nudzie mowy tu nie ma. Iommi sadzi potężne riffy, Ozzy jest w dobrej formie i nie irytuje, a bas zdrowo kopie po brzuchu. Niby nic odkrywczego, jak na ten zespół, a pomimo to robi bardzo dobre wrażenie. Drugi w kolejności jest wspomniany „God is Dead?”. Przede wszystkim ten kawałek rozwala mnie wyeksponowanym basem i atmosferą. Mrok to jest coś, co właśnie Black Sabbath stworzyło w metalu i tu doskonale panowie to udowodnili. Końcówka numeru to jazda stoner’owa, ale sposób w jaki ten kawałek się rozwija i trzyma w napięciu budzi szacunek. „Loner” to z kolei jeden z moich faworytów na albumie. Riffy pozostają na długo w pamięci. Kawałek ten doskonale też sprawdza się podczas jazdy samochodem. No klasa i tyle. „Zeitgeist” to dla mnie zgrzyt tego albumu. Po pierwsze kawałek przypomina bardzo mocno „Planet Caravan”, a po drugie burzy dla mnie koncept tej płyty. Gdyby został umieszczony na końcu albumu z pewnością inaczej był go odbierał, a tak jestem zmuszony, aby za każdym razem go przewijać. Mogli sobie panowie darować ten utwór. Bez niego album nic by stracił, a mógłby nawet zyskać. Następne trzy kawałki w kolejności, czyli „Age of Reason”, „Live Forever” i „Damaged Soul” tylko potwierdzają, że zespół jest w dobrej formie, ale też udowadniają, że pracując nad tym materiałem panowie starali się jak najdokładniej wpasować w dźwięki, które stworzyli wiele lat temu. Trochę to zalatuje zachowawczością, ale niemniej te utwory robią solidne wrażenie i nie mają prawa nie zadowolić zagorzałych fanów. Jeśli jednak ktoś oczekiwał sporej dawki świeżości, to może się poczuć lekko rozczarowany. Album zamyka kawałek, który ma najlepszy riff na albumie. „Dear Father” to obok trzech pierwszych kawałków najlepszy fragment albumu. Od początku do końca emanuje niesamowitą energią, a rozpędzona partia na koniec budzi we mnie wielki szacunek do zespołu. „13″ udowadnia, że ten powrót miał sens. Nawet pomimo ewidentnych zapożyczeń z własnej przeszłości udało się zespołowi nagrać album, który nie tylko zawiera mocne kompozycje, ale przede wszystkim świetnie brzmi. Takiego soundu nie ukręcają byle podlotki. Mistrzowie są tylko jedni. Nazywają się Black Sabbath i to oni stworzyli metal. Grać więc mogą, jak chcą i co chcą, a my albo to zaakceptujemy, albo pójdziemy dalej i będziemy psioczyć. Ja psioczyć nie zamierzam. Wolę po raz kolejny zapodać sobie „13″.
Wyd. Universal Music, 2013
Lista utworów:
1. End of The Beginning
2. God is Dead?
3. Loner
4. Zeitgeist
5. Age of Reason
6. Live Forever
7. Damaged Soul
8. Dear Father
Ocena: 8+/10
