Kingdom – Morbid Priest Of Supreme Blasphemy
(10 kwietnia 2013, napisał: Paweł Denys)

Czarci pomiot z Płocka w natarciu. W końcu doczekałem się drugiego pełnego albumu Kingdom. „Morbid Priest of Supreme Blasphemy” mam już od jakiegoś czasu i słucham jak szalony. W domu na głośnikach leci, w telefonie na słuchawkach też. Opętało mnie na dobre i jest mi z tym, kurwa, wprost zajebiście. Nie mogło jednak być inaczej. Raz, że uwielbiam takie obskurne i staroświeckie podejście do death metalu, a dwa, że ten materiał wykazuje się ponadprzeciętną słuchalnością. Pomimo nagromadzenia w muzyce brutalności i wszelakiego diabelstwa, Kingdom ubrało to w mocne i szalenie zwarte kawałki. Każdy utwór na płycie jest charakterystyczny, momentalnie zapada w pamięć. Doszło nawet do tego, że zwyczajnie idąc ulicą słyszałem poszczególne fragmenty dudniące mi w głowie. Słychać gołym uchem, że tu nikt nie zamierza się z nikim ścigać. Tu ma być mrocznie, ciężko jak jasna cholera, rytmicznie i, może to nie najlepsze słowo, chwytliwe. Zdecydowanie ten materiał jest chwytliwy. Oczywiście jak na death metal. Podstawą muzyczną zespołu jest metal lat dawno minionych. Nie uświadczycie tu technicznych wygibasów. To nie jest materiał dla onanistów. Ten album trafi w czarne serducha ludzi, którzy pamiętają czasy, gdy death metal miał być zły, odpychający i gwałcący wszelkie standardy. Gdy to nie precyzja wykonawcza była najważniejsza, ale szczere pierdolnięcie, które zostawia dużo bardziej głębokie razy niż jakieś wygibasy, które więcej mają wspólnego ze sportem niż muzyką. Kingdom stawia raczej na wolne patenty i nawet, gdy perkusja się rozkręci na moment, to gitary wciąż ładują charakternymi ciężarami. To właśnie ciężar jest tu dominującym elementem. Ma być cholernie ciężko i jest. Do tego dodajcie sobie wybitnie diaboliczną atmosferę doskonale potęgowaną przez dwa wokale. Tu akurat powiewa trochę duch black metalu. Tego z początków gatunku. Weźcie takie songi, jak „Krwawiąca Rana”, „Supreme Blasphemy” czy np. brawurowo odegrany cover Nihilist „Supposed To Rot”. To jest właśnie esencja undergroundowego death metalu. Kingdom idealnie się w tych klimatach odnajduje i słychać na albumie, że takie właśnie granie płynie im w żyłach. Całości obrazu dopełnia jeszcze brzmienie. Zbasowane gitary i puszkowo brzmiący werbel. Mi osobiście, takie ustawienie soundu pasuje wybornie. Podkreśla atmosferę materiału i uwypukla to co najważniejsze w tych dźwiękach. Ten materiał po prostu jest wart poznania i powinien znaleźć się na półce każdego, kto chociaż trochę orientuje się w death metalu. Kawał świetnej roboty odwaliliście panowie.
Lista utworów:
1. Slaves of Ruins
2. Krwawiąca Rana
3. Beast of The Sea
4. Morbid Priest
5. Supreme Blasphemy
6. Supposed To Rot (Nihilist cover)
7. Summoned From Dead
8. Nameless King
9. Tombs of Dead
10. Syn Ognia
Ocena: +8/10
