Anathema, Delight – Katowice
(10 czerwca 2004, napisał: FATMAN)
Data wydarzenia: 10 czerwca 2004
Sądzę, że Anglicy w Polsce czują się jak w domu, bo przyjeżdżają do nas już ósmy raz. Jednak w przypadku grupy jest to na pewno miłość odwzajemniona, gdyż chyba nigdzie nie są tak kochani tak jak w Polsce. Zresztą mini trasa po naszym kraju, której częścią był ten występ chyba to potwierdza. O godzinie siedemnastej pod klubem było jeszcze prawie pusto, ale już o dziewiętnastej Mega Club wypełnił się po brzegi. Ponad sześciuset fanów zjawiło się na tym święcie dobrej muzyki. Pierwszy na scenie pojawił się suport w postaci Delight. Trzeba im przyznać, że zagrali bardzo rzetelnie, ale nieludzka duchota wypędziła z sali sporo osób. Dźwięk był porządny, a wokalistka Paulina Maślanka całkiem nieźle radziła sobie z liczną publiką. Grupa zagrała przekrojowy, godzinny set. Oczywiście wykonali: „Stained Glass” czy „The Fading Tale”, a tego wieczora można było usłyszeć również cover. Mam jednak nieodparte wrażenie, że zespół nie do końca pasował do profilu gwiazdy wieczora. Zdecydowanie bardziej cieszyłbym się gdyby w Katowicach wystąpił na przykład Moonlight. Trzydzieści minut po godzinie dwudziestej na scenicznych deskach pojawili się oni. Bez większego wysiłku Danny złapał kontakt z publiką grając kilka riffów z „Enter Sandman” Metalliki, co oczywiście spotkało się z chóralnym śpiewem publiki. Zgasły światła i rozpoczął się mały pokaz oświetlenia, by po chwili zaczął się ten trwający niespełna dwie godziny spektakl. Widziałem już niejeden koncert, ale takiej pasji, radości grania, a zarazem i pokory wobec sztuki nie widuje się codziennie. Tych pięciu dżentelmenów przeniosło wszystkich widzów w piękny kraj dźwięków. Anathema zagrała bardzo przekrojowy materiał, ale mogła sobie na to pozwolić, bo myślami jest już przy nowym wydawnictwie i nie musi specjalnie mocno promować „The Natura Disaster”. Nie będę ukrywał, że dałem się ponieść emocjom i nie do końca pamiętam, co tego dnia zagrał zespół.
Jestem pewien, że wykonali między innymi: „Fragile Dreams”, „Empty”, „Inner Silence”, Pressure”, „Panic”, „Release”, „A Dying Wish”, „Slepless”, „Balance” czy „Closer”. O dziwo tego wieczoru zespół dość śmiało poczynał sobie z kompozycjami innych wykonawców. Oprócz wymienionej na wstępie Metalliki środku „A Dying Wish” pojawiło się kilka riffów z „Black Sabbath” wiadomo kogo, a naczelny wyłapał jeszcze drugi utwór Czterech Jeźdźców – chyba „Orion”, choć mnie on umknął już całkowicie. Jednak na mnie największe wrażenie zrobiła przeróbka „Comfortably Numb”, którą oryginalnie wykonywali Pink Floyd. Ta kompozycja niestety była już ostatnią, jaką zespół wykonał tego wieczora. Kilka minut po dwudziestej drugiej zespół zszedł już na dobre ze sceny i mimo nieustających braw już na nią nie wrócił.
Kto z różnych względów nie wybrał się na ten koncert ma na prawdę czego żałować. Anathema na dzień dzisiejszy jest w świetnej kondycji i już nie mogę się doczekać jej następnych produkcji i koncertów, bo gdzie jak gdzie, ale w naszym kraju na pewno jeszcze wystąpią. Od czwartku, dziesiątego kwietnia stałem się fanem braci Cavanagh & Co.
