Vanderbuyst – In Dutch
(30 maja 2012, napisał: Pudel)

Gdy jakieś 16 lat temu zaczynałem się interesować mocniejszym, gitarowym graniem zewsząd dało się słyszeć głosy jak to rock właśnie zdycha, a gitarę elektryczną to za góra dziesięć lat będzie można zobaczyć co najwyżej w muzeum. Wprawdzie i dziś takie głosy tu i ówdzie się pojawiają (a w sumie zaczęły się pojawiać`Ś na początku lat sześćdziesiątych), ale staruszek rock`n`roll trzyma się całkiem nieźle i ciągle powstają nowe zespoły grające nie dość, że rockowo, to jeszcze jak najbardziej zgodnie z `tradycją`. Jedna z takich dosyć młodych grup ` holenderska formacja Vanderbuyst ` pod koniec zeszłego roku wydała swój drugi album, zatytułowany `In Dutch`. Przyznam, że tak tytuł jak i nazwa grupy spowodowały, że spodziewałem się materiału zaśpiewanego w ojczystym języku muzyków, niestety nic z tego ` płyta zawiera wyłącznie anglojęzyczny repertuar. Nie jest to oczywiście żadna wada, choć granie tradycyjnych odmian rocka/metalu po angielsku ma w sobie cos z wwożenia drewna do lasu, ale zostawmy ten temat, bo to nie miejsce i czas na tego typu jałowe dysputy. Muzyka wykonywana przez trio Vanderbuyst to, najprościej mówiąc, heavy metal. Ale jeśli ktoś spodziewa się tutaj dźwięków w rodzaju Iron Maiden czy zwłaszcza Helloween ` srodze się zawiedzie. Holenderscy muzycy zdają się czerpać z grania nieco wcześniejszego niż nawet nurt NWOBHM, ja słyszę tutaj wpływy Judas Priest (tego wczesnego, z płyt `Sin after sin` czy `Sad wings of destany`), Scorpions sprzed `Blackout`, pierwszych albumów Accept, MSG, Van Halen, debiutu Saxon`Ś W pracy gitarzysty pojawiają się nawet jakieś echa Deep Purple, ale nie czarujmy się ` na siłę to w każdej kapeli metalowej można się doszukać Purpli, Sabbathów lub Led Zeppelin. Całość miejscami też może się kojarzyć z naszym starym dobrym TSA, choć oczywiście wątpię, by panowie inspirowali się ekipą Marka Piekarczyka. Wspomniany już gitarzysta ` niejaki Willem Verbuyst – jest najsilniejszym atutem formacji, potrafi przywalić konkretnym riffem (`Black and blue`, `String of Breads` ` tutaj z kolei słychać na kilometr Thin Lizzy!), wycina też raz po raz bardzo efektowne, ale nie przeładowane dźwiękami solówki. Grze sekcji także nie można nic zarzucić, brzmienie bębnów jest bardzo surowe, dla kogoś może to być minus, moim zdaniem do takiego grania pasuje idealnie. Nieco gorzej jest ze śpiewem. Za wokalistę robi basista Jochen Jonkman i śpiewa całkiem przyzwoicie, niestety jakoś tak beznamiętnie, czasem aż się prosi żeby się bardziej wydarł. Album jest dosyć równy i przyjemnie się go słucha. Najlepsze momenty to zdecydowanie wspomniany już `String of Breads`, dynamiczny i chwytliwy `Reap the Fields` oraz szybki i konkretny otwieracz w postaci `Black and blue`. Intrygująco wypada też zamykający album ciężki bluesior `where`s thah Devil`. Jest problem z oceną płyt takich jak `In Dutch`. Jest to album dobry, miejscami nawet bardzo dobry. Jednak oryginalności nie ma tutaj za grosz, a i nie jest też to dzieło wybitne, choć raczej każdy fan starego heavy metalu i hard rocka z przyjemnością ten materiał wysłucha.
Lista utworłó
1. Black and Blue
2. Into the Fire
3. Anarchistic Storm
4. String of Beads
5. Leaving the Living
6. Reap the Fields
7. KGB
8. Where’s That Devil
Ocena: 7/10
