Castle Party 2004
(30 lipca 2004, napisał: Ancient)
Data wydarzenia: 30 lipca 2004
Jedenasta już edycja Castle Party w Bolkowie pozostanie napewno w pamięci wszystkich, którzy postanowili odwiedzić to małe miasteczko w końcówce lipca. W tym roku festiwal trwał 3 dni.
W pierwszym dniu, nazwanym Off Night, zaprezentowali się Dj Leszek Rakowski znany z Fading Colours, na którego występie mnie nie było, gdyż skwar nieziemski był. Po nim miał wystąpić Bruno Kramm z Das Ich, ale podobno nie wystąpił… nie wiem bo mnie nadal na zamku nie było. Później przyszedł czas na Dj Ronny’ego Morings’a z Clan Of Xymox, którego część występu dane mi było obejrzeć, ale jakoś mnie nie ruszył. Duża część ludzi się świetnie bawiła przy elektronicznych dźwiękach wydobywających się z głośników. A Ronny….Ronny był z tyłu sceny bardzo słabo widoczny. Po tym jak członek Clan Of Xymox opuścił scenę, więcej ludzi zawitało na dziedziniec gdyż niektórzy chcieli zobaczyć tylko występ Arcana. Po tym jak tercet wszedł na scene wszyscy stali jak wryci. Szwedzi zagrali piękny, statyczny, profesjonalny, wręcz doskonały koncert. Peter pomimo panującego chłodu pokazywał jak prawdziwy wokalista powinien brzmieć. Nie było fałszu, nie było błędu. Ubrana w czerwoną suknie Mari także swych partii nie zaniedbała, pokazując wielką klasę. Nie jeden(a) chciałby osiągnąć taki poziom wokalny. Jeszcze do tego wszystkiego bardzo dobrze dopasowana gra świateł na scenie. Był to występ jaki trudno porównać do czegokolwiek. Zatem kto nie był, niech żałuje, bo ma czego! Świetne zakończenie pierwszego dnia festiwalu. Po występie Arcana odbywały się After Party w klubach Blue Ice i Hacjenda, jednak nie zdecydowałem się na to, aby tam iść.
Następny dzień także zapowiadał się interesująco. Specjalnie chciałem się wcześniej wybrać na zamek aby zobaczyć Daemonicium, który raczej nie pasuje do festiwalu w Bolkowie. No ale o godzinie 15-tej byłem już pod sceną aby zobaczyć ich występ. Gorąc… upał… brak cienia… duchota… i Daemonicium wkracza na scenę. Na początek zajmę się muzyką. Zespół ten wykonuje całkiem ładne połączenie mniej agresywnego Black Metalu z różnorodnymi klawiszowymi wstawkami. Momentami kojarzyli mi się z Cradle Of Filth, ale to skojarzenie było conajmniej nie dobre. Największe wrażenie na mnie zrobił chyba wokalista, który bardzo dobrze posługiwał się mikrofonem (hehe). Potrafił bardzo płynnie i sprytnie mieszać skrzek z growlem. Reszta zespołu się starała, ale na dłuższy czas tylko Myst (wokal) zwrócił mą uwagę. Całość brzmiała dla mnie zbyt cukierkowo i zbyt mało dynamicznie. Ludzie (ta cząstka, która już była na zamku) nawet dobrze przyjęła Daemonicium, pomachali głowami, pokrzyczeli etc. Co do tego, iż wokalista wystąpił w jakiejś narzutce na nogi (takiej gotyckiej hehehehe) to powinienem przemilczeć, ale nie popieram takich ciuszków. Skórzane spodnie i coś co z daleka wygląda jak sukienka – hehe, niezłe jaja. Po obejrzeniu koncertu nawet przez chwilę zastanawiałem się nad nabyciem ich materiału… ale po obejrzeniu ceny (25 albo 30 pln, dokładnie nie pamiętam) stwierdziłem, że wolę przejść na stoisko obok i dokładając 5 złotych kupić sobie Darkthrone. Za wysoko się chłopaki cenią niestety.
Jako drugie tego dnia wystąpiło Naamah. Cóż o tym występie powiedzieć… jakoś mnie zbytnio nie zainteresowali. Podczas ich występu uwagę publiczności zwrócił klawiszowiec który wystąpił w kolorowych krótkich spodenkach. Może ich występ byłby bardziej interesujący gdyby wokalistka (Anna) nie gadała tak dużo, hehe. Ogólnie to pod względem technicznym jest bardzo dobrze. Ładnie rozbudowane gitary jak i dobra praca perkusji dopełnione porządnym wokalem tworzą dobry Gotycki Rock. Jednak na koncercie brakowało tego kopa, tej żywiołowości, tego czegoś co powinno zachęcić słuchacza do zabawy. Ale część publiczności akurat odnalazła to w muzyce Naamah, gdyż trochę ludzi się bawiło. Adam Kaliszewski i spółka na tym koncercie promowali swoje najnowsze wydawnictwo o tytule "Resensement".
Po tym występie na scenę wkroczyło God’s Bow. Koncert ten był conajmniej interesujący ze względu na poszerzony skład zespołu… m.in. wystąpił B.Deutung znany z Deine Lakaien czy też z Inchtabokatables. Obsługiwał on wiolonczelę i zwracał on chyba największą uwagę publiczności. Występ można uznać za udany. God’s Bow jest znane dosyć dobrze i to nie tylko na polskim podwórku, dlatego też publiczność przyjęła ich bardzo entuzjastycznie i ciepło.
No tak, ale po tym występie nastąpiło coś czego nikt się chyba nie spodziewał. Na scenę wkroczył Moonlight… i po chwili zepsuły im się organy. To wszystko oczywiście od słońca, które cały czas prażyło jak oszalałe. Odegrali trochę materiału bez organ… potem wzięli jakieś zastępcze, ale co chwila mieli przerwy, które wokalistka (Maja Konarska) usiłowała wypełnić mówiąc różnego rodzaju rzeczy, niekoniecznie interesujące i zabawne. Występ im się nie udał, ale winę można zrzucić na pogodę. Nie doczekałem do końca ich koncertu… ruszyłem na pole coś zjeść.
Niestety udało mi się wrócić pod koniec koncertu Cool Kids Of Death. Po co oni tam grali? Mogłem dłużej jeść zamiast oglądać ich "występ". Występowali oni tutaj chyba w rodzaju zespołu, na którym się wychodzi na piwo lub pooglądać stoiska z płytami. Koncert zbyteczny i w ogóle nie potrzebny. Ale przynajmniej mogłem się pośmiać gdyż publiczność prześcigała się w coraz to bardziej fantazyjnych wyzwiskach tej kapeli.
Po tym koncercie zaczęły się przygotowania do koncertu BlutEngel… trwały one dosyć długo, bo około trzech kwadransów. Na scenie pojawiły się krzyże i takie tam. Pojawił się także prowadzący imprezę z wiadomością conajmniej zabawną. Oznajmił on, iż Niemcy nie zagrają. Z późniejszych wypowiedzi tegoż człowieka można było wywnioskować, że "BluEndżel" nie wystąpiło ze względu na brak bezprzewodowych mikrofonów. Informacja ta znalazła potwierdzenie na oficjalnej stronie festiwalu. Jak dla mnie (i dla większej części publiczności) takie zachowanie i takie "gwiazdorstwo" jest żałosne, debilne, obraźliwe i jeszcze parę mniej "dyplomatycznych" określeń bym znalazł. Dzięki tym, iż BluEdżel pokazywał fochy, publiczność musiała czekać ponad godzinę na występ Suicide Commando. Ale ten kto czekał to potem nie żałował. Świetny, długi koncert tej gwiazdy electro-industrialu został wspaniale przyjęty przez publiczność, która bardzo żywiołowo zareagowała na muzykę Johan’a Van Roy’a. Nie było wytchnienia… beat za beatem, opętańczy wokal i wszystko utrzymane w conajmniej skocznej i dobrej do tańczenia stylistyce. Na scenie też nie było nudnie. Lider cały czas tańczył i poprostu dobrze się bawił, nawet w kaftanie bezpieczeństwa. Hehe. Część publiczności, która czekała jedynie na Deine Lakaien była raczej podirytowana Suicide Commando, ja wręcz przeciwnie. Bardzo dobry koncert, coś aby każdy mógł się wyszaleć przed występem gwiazdy wieczoru. Właśnie… gwiazda wieczoru… Deine Lakaien, które przybyło do naszego pięknego kraju aby zagrać koncert akustyczny. Odrazu powiem, że takiego koncertu się nie spodziewałem i chyba mało kto się spodziewał. Fortepian i wokal… tylko tyle, ale więcej nie trzeba było. Niemcy wprowadzili publikę w osłupienie… ich zdolności instrumentalno-wokalne zadziwiły każdego. Znane melodie odgrywane na fortepianie przez Ernsta Horna zachwycały na żywo. Chociaż był sam fortepian to publiczność była cały czas zainteresowana tym co muzyk na nim "wyrabia", a trzeba przyznać, że wie jak grać. Poprzez agresywne, chaotyczne, ostre melodie do spokojnych, mrocznych, monumentalnych dźwięków… wszystko to wydobywało się z jednego instrumentu. Do tego należy dołożyć bardzo dobry i przenikliwy wokal Alexandra Veljanowa aby otrzymać malutką część tego, co się działo na scenie. Wszystkiego nie da się przekazać… trzeba było tam być. Koncert zagrali bardzo długi, ale cały czas za krótki, publiczność wyciągnęła ich zza sceny na parę bisów i tym pozytywnym akcentem zakończyli swój występ. Profesjonalizm i zniszczenie w 100 %-tach. Z chęcią obejrzałbym po raz kolejny ten koncert.
Z wizją Deine Lakaien ruszyłem do namiotu na parę godzin snu, niestety ominęły mnie fajerwerki, które wstrząsały przez parę minut zamkiem.
Trzeci i ostatni dzień festiwalu był utrzymany w atmosferze obawy przed deszczem, który gdzieś się kręcił wokół Bolkowa. Jednak około godziny 15-stej wszystko już było wiadome. Znowu gorąc… znowu upał… znowu słońce… czyli bardzo dobrze. Na zamek dotarłem trochę spóźniony gdyż ominął mnie występ The Unholy Guests, ale to chyba lepiej, ponieważ płyta Rosjan raczej mnie irytowała niż ciekawiła. Zdążyłem na kawałek występu naszego rodzimego zespołu Eva. Niestety się trochę zawiodłem tym koncertem… szczególnie ze względu na głos wokalistki, która przeżywała chyba "syndrom dnia wczorajszego", czyli poprostu momentami fałszowała. Muzycznie, można powiedzieć, że Eva wykonuje Cold Wave z małym dodatkiem energii punkowej. Jednak wokalistka powinna albo popracować albo nie pić przed występem, hehe.
Po nich na scenę wkroczyła Desdemona, która została nad wyraz entuzjastycznie przyjęta przez publiczność. Pomieszanie elektroniki z ciężkimi riffami spodobało się słuchaczom. Odrazu więcej ludzi przybyło pod scenę. Damsko męski duet wokalny napewno zasługiwał na uwagę. Zagrali z niezłym kopem i wielką energią.
Sui Generis Umbra gdyż tak właśnie nazywa się zespół, który zagrał jako kolejny. Ten dobrze znany w niektórych kręgach zespół zabłysnął na scenie. Jako jedynym udało się w biały dzień zgromadzić taką ilość ludzi i tak ich zaciekawić. Raczej trudne w odbiorze dźwięki nabrały innego wymiaru gdy słuchacz patrzył na eLL i jej wyczyny na scenie. eLL swym wokalem przywodziła momentami na myśl Diamandę Galas! Potrafiła wprowadzić słuchacza w trans. Śpiewała z uczuciem, z energią, z siłą, z chaotyczną perfekcją w głosie. Potrafiła bawić się emocjami słuchacza co do najprostszych zadań nie należy. Momentami wręcz rytualne rytmy porywały widza i go zastanawiały, co też należy tu podkreślić. Koncert jakiego nie było dane mi jeszcze nigdy zobaczyć, poprostu niecodzienny i przepełniony emocjami. Po tym występie ruszyłem na jakiś obiad. Ominął mnie cały występ Agressiva 69 i część występu Armii. Z tym drugim to kurde no… nie wiem co napisać. Zespół w ogóle tam nie pasował, ale publiczność bawiła się świetnie. Momentami rozkręcało się całkiem duże pogo. Koncert im się udał, temu nie można zaprzeczyć, a czemu im się udał? Bo postawili bardziej na stary materiał, szczególnie ruszyły ludzie utwory Siekiery… chyba każdy kiedyś sobie nucił "Szewc zabija szewca, bumtarara, bumtarara." Grali oni długo i pod koniec już trochę nużąco. Szkoda, że zobaczyłem Armię na żywo na Castle Party a nie na jakimś innym koncercie/festiwalu gdzie bardziej by pasowali.
I powoli nadchodził czas na ostatnie dwie gwiazdy festiwalu. Najpierw był Clan Of Xymox, który pokazał porządny ponad godzinny show. Publiczność była zachwycona, tłum ludzi, wszyscy tańczyli. Raczej ubogie oświetlenie sceny bardzo dobrze pasowało do dziwnej mieszanki elektronicznych dźwięków. Ronny dawał z siebie wszystko. Wiele osób przybyło tylko na ten występ. Dla mnie był to solidny koncert ale jakoś nic więcej, chociaż ja nigdy fanem COX nie byłem, to może dlatego tak odebrałem ich występ. Napewno fani zespołu nie byli rozczarowani.
Jako ostatni na Castle Party zagrał Project Pitchfork. Widziałem jedynie około 15 minut ich występu, gdyż czynniki wyższe zadecydowały o mym powrocie do namiotu. Z tego co usłyszałem i zobaczyłem, koncert zapowiadał się całkiem dobrze. Więcej o ich występie nie napisze, bo za mało widziałem.
Podsumowując: kolejny festiwal Castle Party można uznać za udany. Pomimo paru wpadek (Cool Kids Of Death, BluEndżel, Armia) napewno warto było jechać i obejrzeć część zespołów. Napewno ta edycja była inna od zeszłorocznej… w tym roku było więcej koncertów, wykraczających poza standardowe i przyjęte wzorce (Sui Generis Umbra, Deine Lakaien, Arcana). Większość zespołów trzymała wysoki poziom i była warta obejrzenia na żywo. A cały festiwal jest napewno warty wydanych pieniędzy.
Oczywiście oprócz zespołów mogliśmy cieszyć oczy kreacjami prezentowanymi przez fanów, których na codzień nie widać, a tutaj raz do roku przynajmniej można się pośmiać z facetów w sukienkach, mrocznych gotek, wampirów, cmentarnych makijaży, "artystycznych" fryzur i ogólnie ze wszystkiego co raczej bawi niż straszy obserwatora.
No ale już na sam koniec… nie byłbym sobą jakbym nie ocenił poszczególnych wsytępów w skali od 0 do 10. Zatem…
30 lipca (piątek) – - OFF Magazine Show
Dj Leszek Rakowski (Fading Colours/Off Magazine) – nie widziałem
Dj Bruno Kramm (Das Ich) – nie widziałem, ale chyba nie było.
Dj Ronny Morings (Clan of Xymox) – 4/10
ARCANA – specjalne nocne show – 9+/10
31 lipca (sobota)
DAEMONICIUM – 5/10
NAAMAH – 5+/10
GOD’S BOW – 7-/10
MOONLIGHT – 3/10
COOL KIDS OF DEATH – 1/10
BLUTENGEL – super koncert 0/10
SUICIDE COMMANDO – 9/10
DEINE LAKAIEN (acoustic) – 10/10
1 sierpnia (niedziela)
THE UNHOLY GUESTS – nie widziałem
EVA – 5/10
DESDEMONA – 7+/10
SUI GENERIS UMBRA – 10/10
AGRESSIVA 69 – nie widziałem
ARMIA – 6/10
CLAN OF XYMOX – 7/10
PROJECT PITCHFORK – za krótko aby oceniać
