Chthonic – Relentless Recurrence
(16 października 2007, napisał: Prezes)

Chthonic wyrósł przede mną jak spod ziemi. Jeszcze jakiś czas temu nie miałem zielonego pojęcia o istnieniu tego zespołu, a teraz dowiaduję się, że grali na Ozzfest, a w Azji dorobili się już statusu gwiazdy. Nie żebym był przesadnie podejrzliwy i nieufny, ale wydaje mi się, iż nagła popularność tego zespołu bardziej spowodowana jest jego egzotycznym pochodzeniem, niż jakością muzyki. Chthonic jest bowiem zespołem z Tajwanu, a zespoły z tamtego rejonu świata to wciąż jeszcze rzadkość i swego rodzaju ciekawostka. Płytka, którą niedawno dostałem to reedycja wydanego w 2002 roku albumu „Relentless Recurrence”, ponoć ich największego dzieła. Pierwsze, co od razu rzuca się w oczy przy obcowaniu z tym albumem to bardzo dobrze prezentujące się opakowanie i grafiki. Płytka wsadzona jest w nietypowych rozmiarów digipack i okraszona różnymi kartonowymi tabliczkami ze zdjęciami i tekstami utworów. Szkoda tylko, że liryki są napisane po ‘ichniemu’, bo nijak nie da się rozczytać tych krzaczków. Przechodząc już do samej muzyki… Niestety muszę przyznać z żalem, że rewelacji żadnych nie ma jak dla mnie. Chthonic naparza melodyjny black metal, brzmiący dość mocno po europejsku. Gdyby się uprzeć, można by powiedzieć, że niektóre partie dość wyraźnie przypominają dokonania Dymanych Burgerów. Silnie zarysowana linia melodyczna, jadowity wokal, szybkie riffowanie i niespokojnie pogrywające w tle klawisze. Byłoby zatem całkiem typowo, gdyby nie występujące tu i ówdzie egzotyczne motywy. A to pojawi się jakiś dziwny chiński instrument, a to znowu do głosu dojdzie orientalny chórek. Są zatem miejsca naprawdę interesującej i wciągającej gry, są niestety jednak także momenty bardzo przeciętne. Na całe szczęście tych drugich wydaje się być trochę mniej. Jeśli chodzi o teksty, to z tego co wiem (oczywiście ich nie studiowałem) traktują one o historii i mitologii Tajwanu, a pośrednio tyczą się także walki tego kraju o niepodległość.
Podsumowując „Relentless Recurrence” to coś dla ucha, oka, a także dla ducha. Kawał naprawdę solidnego melodyjnego black metalu. No właśnie… solidnego, ale nie rewelacyjnego. Wydaje mi się więc, że gdyby zespół ten nie był z Tajwanu, całego tego szumu wokół nich w ogóle by nie było…
Lista utworóó
1. Ye
2. Be Ming Ge
3. Hen Zang Lin Tou
4. Ming He Yuan Fu
5. Fan Yang Jiu Zi
6. Li Shen Gui
7. Sha Tu
8. Hen Shi San Jie
9. Lve Hun Ru Yan Yu
Ocena: +6/10
