MONSTRAAT – DEATH UPON HIS BELL
(15 maja 2025, napisał: Robert Serpent)

Jak do tego doszło, nie wiem, ale jest mi głupio. Czemuż to takim wstępem zaczynam recenzję trzeciego krążka Monstraat? Szczerze do bólu napiszę i „prosto z mostu”, nazwa zespołu jak najbardziej znana, ale jakoś do tej pory nie miałem większej i dłuższej styczności z tym szwedzkim duetem. Tak, jest mi głupio, tym bardziej, że Monstraat dość mocno wpisuje się w mój „profil muzyczny”, że tak to określę, to raz. Dwa, jakby nie patrzył, to zdecydowanie można Monstraat zaliczyć do weteranów sceny, a trzy, Szwedzi nie po raz pierwszy pojawiają się u nas. Cóż, zdarza się i tak, człowiek nie jest w stanie wszystkiego ogarnąć, nawet jakby chciał, a oprócz muzyki trzeba zajmować się również zarabianiem na chleb. Więcej tłumaczył się nie będę, rumieniec zawstydzenia i tak pokrywa moje oblicze, karę wybiorę sobie sam.
Jak wspomniałem nieco wyżej „Death upon His Bell” to trzeci album Szwedów, który podobnie jak poprzednie, ukazał się z logiem Fallen Temple (nie będę już się kalał i tak czuję się dosyć podle). Monstraat gra w taki sposób, że człowiekowi samoistnie pojawia się przysłowiowy „banan” na twarzy. Te osiem kompozycji (w tym „The Cold of the Uncaring Moon”, czyli cover Necroplasma) to połączenie surowego black metalu z elementami brudnego, piwnicznego thrash metalu. Tutaj na myśl mi przychodzą dwie nazwy, starszy Dodheimsgard i Aura Noir. Podobieństw ciężko uniknąć, ponieważ muzyka Monstraat oryginalnością nie poraża, ale za to energią może obdzielić kilka innych płyt. Jestem pewien, że przy takim „Anemic Horizon” lub „With It Came Thunder” mało kto jest w stanie usiedzieć spokojnie na tyłku.
Moim skromnym zdaniem na „Death upon His Bell” wszystko jest dopięte na ostatni guzik, przy czym muzyka nie traci ani odrobinki ze swej autentyczności i szczerości. Jest dosyć szorstko, ale jednocześnie bardzo selektywnie, ogólnie uważam, że brzmieniowo to mamy coś na kształt ideału. Tak jakbyśmy się wrócili do Skandynawii do połowy lat 90-tych ubiegłego wieku. Obłąkane i dzikie partie wokalne, nie pozbawione różnorodności (doskonałe i idealnie pasujące do tej muzy), nieco melodyjne, ale zadziorne i przyjemnie kłujące uszy partie gitar, zapuszczające się wielokrotnie poza ramy black metalu, wielokrotnie czerpiące wzorce z klasyków thrash metalu, ale również z największych dzieł skandynawskiego black metalu, tzw. drugiej fali.
Siłą i potężnym atutem „Death upon His Bell” jest jego zaraźliwa wręcz autentyczność. Monstraat udało się zebrać wszystko to z czego jedni kochają, a inni gardzą skandynawskim czarnym metalem. Niezwykle ważne jest to, że zachowane są odpowiednie proporcje, dzięki czemu słuchacz dostaje album kompletny i wymuszający wręcz na nim chęć kolejnego obcowania z tym krażkiem.
Jeśli ktoś twierdzi, że Skandynawia nie ma nic do zaoferowania w black metalu, to ja zalecam posłuchanie trzeciego albumu Monstraat. Zamiast teatru, rozgłosu i pozornej oryginalności, zdecydowanie wolę propozycję Monstraat, która jest skierowana do tych bardziej maniakalnych i oddanych fanów. Niech nikt nie zapomina, że black metal to muzyka podziemna i taki jest właśnie „Death upon His Bell”. Zdecydowanie polecam i zachęcam do zapoznania się z muzyką Szwedów, ja od razu przystępuję do poszukiwań poprzednich wydawnctw i biję się po raz kolejny w pierś.
Wyd. Fallen Temple, 2024
Lista utworów:
1. Past the Veil
2. Praise! Praise!
3. Death upon His Bell
4. Anemic Horizon
5. By Time Devoured
6. The Cold of the Uncaring Moon
7. With It Came Thunder
8. Det djup jag ej fått nå
Ocena: -9/10
