Vader – Impressions In Blood
(13 września 2006, napisał: Jacek Walewski)

"Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina!" – tak co tydzień w niedzielę każdy szanujący się chrześcijanin przyznaje się do "swojej winy". Ja co prawda do kościoła nie chadzam, a i z chrześcijaństwem staram się nie mieć zbyt wiele wspólnego, ale przy okazji recenzji nowej płyty Vadera muszę przyznać się, że bardzo zgrzeszyłem. Dlaczego? Otóż zwierzę się Wam, że po "The Beast" definitywnie, jak mi się wtedy wydawało, skreśliłem już nasz "krajowy produkt eksportowy". Nawet niezła EP’ka "Art Of War" nie zdołała mnie do końca przekonać do tego, że zespół może mnie jeszcze pozytywnie zaskoczyć. Ileż to bowiem razy grupa nagrywała bardzo dobre mini albumy, poprzedzające wydanie longplaya, a potem raczej zawodziła średnią ("Revelations") czy nawet słabą ("The Beast") dużą płytą. Przy okazji "Impressions In Blood" jest jednak inaczej. Krążek rozpoczyna się od symfonicznego intra "Between Day And Night", które mogłoby dobrze wpasować się w album takiego powiedzmy Dimmu Borgir. Sielanka jednak szybko się kończy, gdy rozbrzmiewają pierwsze dźwięki "ShadowFear". To już typowy Vader. Początek jest ciężki, kojarzący się trochę z debiutem grupy. Później następuje już raczej standardowa dla Polaków rzeź z fajnym zwolnieniem pod koniec. "Otwieracz" bynajmniej jednak nie reprezentuje całej płyty. Całość jest o wiele bardziej zakasująca. W "As Heavens Collide…" mamy kolejne fajne zwolnienie, w którym Peter recytuje tekst tylko przy akompaniamencie uderzeń perkusji, co bardzo przypadło do gustu niżej podpisanemu. "Field Of Deads" to znów miazga, kończąca się elektronicznymi dźwiękami i transową grą Daraya. Na swój sposób melodyjny, ciężki i wolny "Predator" rozpoczyna się zaś, podobnie jak wspomniany "ShadowFear" i wieńczący płytę "The Book", od symfonicznego, podniosłego intra. Przyznam, że nigdy przedtem bym nie pomyślał, że tego typu wprowadzenia, żywcem wzięte z twórczości Dimmu Borgir i Cradle Of Filth, mogą tak dobrze sprawdzić się w muzyce Vader. Ba, dzięki nim kawałki Petera i Mausera zyskują na sile, gdyż ich skontrastowanie z łagodnymi dźwiękami autorstwa Siegmara (twórca wszystkich intr), jeszcze lepiej prezentuje ich brutalność. Najlepiej, utraconą przy okazji "The Beast", drapieżność zespół ukazuje zaś w "Warlords". Ten numer to istna machina wojenna niszcząca wszystko na swojej drodze! Największym hitem z płyty będzie jednak zapewne, jak zresztą pokazuje sonda na stronie zespołu, "Helleluyah !!! (God Is Dead)". Czuje, że przez najbliższych pare lat może być to żelazna pozycja w setliście koncertowej olsztynian. Klimatem numer kojarzy się z "Kingdom" czy "The Sea Came In At Last". Choć nie jest to kawałek utrzymany w jakiś szalenie szybkich tempach, uwielbianych przez miłośników zespołu, refren, w którym Peter zaskakująco czystym głosem śpiewa tytułowe "Helleluyah !!!" zapewne zyska sympatię wszystkich fanów, którzy z pewnością na koncertach będą, wraz z wokalistą, tracić przy nim głos. Dobrym posunięciem Petera było dopuszczenie do komponowania nowych numerów Mausera. Dzięki temu w muzyce Wojownika znów słychać świeżość, której brakowało kilku ostatnim wydawnictwom grupy. Mam nadzieje, że ten stan rzeczy utrzyma się jak najdłużej. Mam wrażenie, że Maurycy jest odważniejszym kompozytorem niż Peter (nie umniejszając oczywiście niczego liderowi kapeli!). Jego melodyjne, wręcz heavy metalowe solówki sprawdzają się świetnie i są jedną z największych ozdób nowego albumu. Podobnie jak gra Daraya, który także niejednokrotnie zaskakuje na płycie (posłuchajcie perki w "The Book"). Trudno mi tylko cokolwiek powiedzieć o Novym, gdyż bas ponownie jest prawie w ogóle nie słyszalny. Ale do tej absencji gitary basowej fani Vader zdążyli się już chyba przez lata przyzwyczaić… "Impressions In Blood" to jednak nie tylko kilka świetnych kompozycji, z których prawie każda dobrze sprawdziłaby się podczas występów czy nawet w promocji płytki (jeśli chodzi o tzw. "wypełniacze" to miejsce znalazło się tylko dla "Red Code"), ale także oprawa graficzna, najlepsza, jaką Vader miał w swojej dotychczasowej historii. Muzycy chyba definitywnie zrezygnowali z usług Jacka Wiśniewskiego, którego prace przejadły się już wszystkim. Tym razem okładkę i całą książeczkę swoimi obrazami ozdobił Seth. Różnicę widać od razu. Nie opiszę wizji Setha, gdyż nie chce Wam psuć zabawy ich oglądania. Spójrzcie zresztą na umieszczoną z boku okładkę – tego typu rysunków jest w książeczce jeszcze kilka… Podsumowując, mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że Vader nagrał swój najlepszy album od czasów "De Profundis". W przeciwieństwie do tego co napisałem dwa lata temu, w recenzji "The Beast" na łamach zina, z którym wtedy współpracowałem, teraz znów ze zniecierpliwieniem czekam na kolejne wydawnictwo Petera & Co.
Lista utworóó
1. Between Day and Night
2. ShadowFear
3. As Heavens Collide…
4. Helleluyah!!! (God is Dead)
5. Field of Heads
6. Predator
7. Warlords
8. Red Code
9. Amongst the Ruins
10. They Live !!!
11. The Book
Ocena: 9/10
