KAT & Roman Kostrzewski – RudeBoy, Bielsko-Bia?a
(1 kwietnia 2006, napisał: Prezes)
Data wydarzenia: 1 kwietnia 2006

Roman Kostrzewski z zespołem na koncercie kilkanaście kilometrów ode mnie. Tego po prostu nie mogłem sobie darować. Nie wypadało… Właśnie dlatego 1 kwietnia, w prima aprilis, stawiłem się przed klubem RudeBoy w Bielsku–Białej rządny wizualno-muzycznych doznań na najwyższym poziome (czyt. porządnej metalowej uczty).
W roli rozgrzewacza przed główną gwiazdą wieczoru wystąpił Under Forge. Widziałem ich koncert jakieś półtora roku temu i muszę przyznać, że zrobili na mnie wtedy bardzo dobre wrażenie. Nie inaczej było i tym razem. Mocny i energetyczny heavy metal skutecznie rozruszał bielską publikę. Ludziom podobało się do tego stopnia, że chcieli nawet wyciągnąć od kapeli mały bisik. Ci jednak nie dali się przekonać i po około 40 minutach dobrego występu zeszli ze sceny…
Roman Kostrzewski i jego koledzy kazali na siebie czekać dość długo, bo aż pół godziny. W końcu jednak pojawili się na scenie wśród dzikiego wycia i ogromnego aplauzu publiczności. No i zaczęło się… Może nie będę tu przytaczał szczegółowej set listy, bo wiadomo, że leciał praktycznie hit za hitem, ale niczego innego nie należało się tutaj spodziewać. Trochę więc może o stronie technicznej koncertu. Dźwięk był mówiąc krótko bardzo dobry. Wszystko było dobrze słyszalne poczynając od solówek i linii basowych a na talerzach i samej perkusji kończąc. Kolejna sprawa to nowi muzycy, jakich dobrał sobie do składu Kostrzewski. Chyba nie mógł wybrać lepiej, bo goście świetnie znają się na swoim fachu i doskonale wiedzą, do czego służą ich instrumenty. Stare hiciory Kata w ich wykonaniu brzmiały niezwykle świeżo i prezentowały się naprawdę okazale. Warto także wspomnieć, że gdzieś w połowie koncertu stara gwardia (czyli Kostrzewski i Loth) opuściła scenę a reszta muzyków popisała się około dziesięciominutowym utworem instrumentalnym w klimatach melancholijno-smutnawo-płaczliwych. Słuchało się tego całkiem nieźle, ja jednak wolę to bardziej energetyczne oblicze zespołu. Wypadałoby także ze dwa zdania poświęcić osobie, dla której większość ludzi przyszła tego wieczoru do RudeBoya, czyli Romanowi Kostrzewskiemu. Co najmniej dziwny był dla mnie (i wiem że nie tylko dla mnie) sposób, w jaki wyrażał on swoje emocje na scenie. Ruszał się jak jakaś małoletnia, podpita panna na koncercie gotyckiego zespołu. Głupio mi pisać tak o facecie, który jest przecież legendą polskiej sceny metalowej, ale tak to niestety wyglądało. Zdziwiłem się także, gdy jeden z utworów zadedykował on miejskiej dziewczęcej sekcji gimnastyki sportowej. Nie wiem czy to miał być żart, ale jeżeli tak to wyszedł raczej średnio. Na szczęście wokalnie było już o całe piekło lepiej. Było słychać, że Kostrzewski był tego dnia w całkiem dobrej dyspozycji. Pozytywnie zaskoczyła mnie także długość całego koncertu, bo łącznie z bisem trwał on około dwóch godzin. Mnie się jak najbardziej podobało i chyba publiczności także, ponieważ w pewnym momencie odśpiewano nawet zespołowi chóralne „sto lat”.
Przyznam szczerze, że początkowo nie byłem zbyt mocno zmotywowany, aby obejrzeć ten koncert. Gdy jednak byłem już w środku i słuchałem na żywo największych hitów zespołu to już nie miałem wątpliwości. Na ten koncert po prostu trzeba było jechać!
