VEILBURNER – A SIRE TO THE GHOULS OF LUNACY
(1 stycznia 2019, napisał: Robert Serpent)

Końcem minionego roku (jak ktoś jeszcze nie wrócił do stanu jako takiej świadomości, to może się zdziwić, że mamy już 2019 rok) jedna z moich ulubionych metalowych wytwórni, specjalizująca się w wypuszczaniu na światło dzienne różnych perełek, indyjska Transcending Obscurity Records, po raz kolejny zrobiła to w czym się specjalizuje. Pod koniec grudnia światło dzienne ujrzał czwarty już krążek Veilburner.
Przyznać muszę, że ów duet rodem z Pennsylvanii jest dość płodnym potworem. Veilburner stuknie dopiero piąty rok istnienia, a panowie spłodzili już czwarte swoje dziecko.
Zastanawiał się ktoś kiedyś jaka jest definicja sztuki? Jeżeli byłby z tym problem to zapraszam do zapoznania się z albumem „A Sire to the Ghouls of Lunacy”. Płyta jest chora, skomplikowana, różna… Jest cudowna! Dlaczego piszę o sztuce? Ano dlatego, że słuchając Veilburner nie można oprzeć się wrażeniu, że panowie otarli sie o muzyczny geniusz. Mały cytacik „(…) żadne dwie piosenki nie są takie same i idą w różnych kierunkach (…), niewielu zespołom udało się to osiągnąć bez utraty spójności i integralności”. To może posłużyć za cząstkową definicję sztuki. No bo jak połączyć ze sobą totalnie różne gatunki muzyczne, żeby to było, nie dość, że strawne, to jeszcze wciągało słuchacza jak bagno nieświadomą niczego ofiarę?
Czasem słuchając „A Sire to the Ghouls of Lunacy” na myśl przychodzi mi Akercocke, innym razem Anaal Nathrakh, na myśl przyszło mi również Mayhem, Fleshgod Apocalypse, a nawet Strapping Young Lad… Nieprawdopodobne? Nawet bardzo. Oczywiście są to moje luźne skojarzenia, ale zwróćcie uwagę jak różne zespoły wymieniłem. Ktoś pomyśli sobie, że z takiej mieszanki nie może powstać nic dobrego. Guzik prawda! Veilburner skacze sobie po różnych stylach metalu jak lampart po drzewach wpatrzony w swoją ofiarę. Całość jednak jest niesamowicie zaaranżowana, trzyma się kupy i wszystko do siebie pasuje i doskonale się zazębia. Płyta jest totalnie nieprzewidywalna i pełna zaskakujących słuchacza momentów. Ważne, że duet kryjący się pod nazwą Veilburner wie co robi i śmieje się prosto w twarz wszelkim schematom, zasadom i regułom. Panowie po prostu mają swój świat i poruszają się w nim z pełna gracją i subtelnością, a przy okazji pewnym krokiem i ciężkim buciorem niszczą wszelkie standardy i normy.
Ta płyta jest chora. Cudownie chora, zarażona groźnym wirusem, który uzależnia i nie pozwala o sobie zapomnieć. Jest ekstremalnie, eksperymentalnie i uzależniająco. O poszczególnych kawałkach nie będę się specjalnie rozpisywał, bo każdy jest inny. Dosłownie. Blasty, elektronika, akustyczne gitary, połamane struktury utworów z niebanalnymi riffami, totalnie odjechane i ekstremalne wokale, smród siary i smoły…
Naprawdę ten album trzeba sprawdzić i przekonać się samemu na własnej skórze co na tym krążku się odpiernicza. Osobiście mógłbym słuchać „czwóreczki” Veilburner w kółko i nie sądzę żebym mógł w najmniejszym nawet stopniu narzekać na nudę. A utwory takie jak „Panoramic Phantoms” czy „Abattoir Noir” kupiły mnie totalnie.
Ależ zaczyna mi się ten nowy rok, życzyłbym sobie i wszystkim zakochanym w czarnych dźwiękach, aby tylko takie perełki wpadały w nasze łapska w 2019 roku.
Wyd. Transcending Obscurity Records, 2018
Lista utworów:
1. Introvertovoid
2. Panoramic Phantoms
3. Agony on Repeat
4. Abattoir Noir
5. A Sire to the Ghouls of Lunacy
6. Glory Glory Grotesque
7. Upstream and Parallel
8. Where Torment Has Danced Before
Ocena: +9/10
