Drown My Day – The Ghost Tales
(27 grudnia 2018, napisał: Prezes)

Od mojego pierwszego kontaktu z muzyką Drown My Day minęło już ponad 10 lat. Przez ten czas szalejąca wtedy „moda” na deathcore zdążyła już dawno odejść w zapomnienie. Mam wrażenie, że dziś przy tym gatunku zostali tylko ci najwytrwalsi (najlepsi?). DMD zdaje się jednak tym drobnym faktem w ogóle nie przejmować i wydaje właśnie kolejny materiał. Podobnie jak w przypadku debiutu ich wydawcą jest niemiecka Noizgate Records. Label ten ma trochę dziwną jak dla mnie politykę wydawniczą, wypuszczają rzeczy dość mocno różniące się stylistycznie, ale skoro im to pasuje i dla naszych chłopaków z Krakowa robią dobrą robotę to chyba więcej nie powinno mnie obchodzić… Muzycznie „The Ghost Tales” może rewolucji w swoim gatunku nie robi, ale kilka zaskoczeń, przynajmniej jak dla mnie ze sobą niesie. Przede wszystkim jest to moim zdaniem najcięższe, najmroczniejsze i co za tym idzie najtrudniej przyswajalne wydawnictwo Drown My Day. Zaskoczeni? Ja trochę byłem ale dziś widzę to zdecydowanie jako komplement, nie jako wadę tego albumu. Tak ciężko i dołująco to oni chyba jeszcze nie grali. Jeśli szukacie jakichś przyjemnych dla ucha, łatwo wchodzących do głowy riffów i melodyjek to możecie się srogo pomylić. Zamiast tego na „The Ghost Tales” znajdziecie całe tony ponurych, bardzo siłowych i chłoszczących gitar, które mieszają flakami w brzuchu. Chyba jedynym utworem, w którym chłopaki zaczynają grać nieco wyższe gitary i dodają do tego fajną, delikatnie melodyjną solówkę jest „Yurei’s Revenge”. Poza tym jest praktycznie przez cały czas ciężko, duszno i smoliście, więc niewprawione ucho może się od tej ściany dołujących gitar po prostu odbić. Chłopaki mieszają potężny, napinający mięśnie deathcore z brutalnym death metalem doprawiając to wszystko technicznymi łamańcami. Królują oczywiście średnie tempa, poprzetykane miażdżącymi zwolnieniami i breakdownami, choć trafiają się i szybkie galopady. Trochę bałem się jak wypadnie w tym przypadku wymiana motora napędowego całego zespołu, czyli perkusisty, ale okazuje się, że zupełnie niepotrzebnie. Kuba, który jakiś czas temu siadł za beczkami w DMD radzi sobie znakomicie: w szybszych momentach daje radę, kiedy trzeba jedzie prosto bez zbędnego kombinowania, by za chwile ostro złamać rytm albo przyjebać jakimś konkretnym przejściem. Naturalnie jednym z większych atutów tego wydawnictwa jest wokal Maćka… a w zasadzie wokale, bo nie od dziś wiadomo, że gość potrafi zaryczeć przynajmniej na kilka sposobów. Jeśli chodzi o ten rodzaj muzyki to aktualnie jest to chyba (głębokie?) gardło numer jeden w naszym kraju. Świniakować jedynie chłopak nie potrafi, ale w tym wyręczają go inni, jak chociażby w kawałku „Carnage”. Brzmieniowo też nie ma na co ponarzekać, bo odpowiednio dociążona produkcja z bardzo precyzyjnymi garami jest po prostu idealna do takiej muzy.
Jak już wyżej wspomniałem na pewno nie jest to lekki, łatwy i przyjemny w odbiorze krążek. Trzeba się trochę namęczyć żeby go przyswoić, ale gdy już wejdzie pod czaszkę pozostaje tam na dłużej. Niestety nie miałem okazji sprawdzić na żywca jak sprawuje się ten materiał, ale domyślam, że takie wałki jak „Battle Royale” jadą po ludziach jak buldożer.
Wyd. Noizgate Records, 2018
Lista utworów:
1. Introvert
2. Nightmare Becomes Reality
3. Land of Misery
4. Yurei’s Revenge
5. Carnage
6. Devil’s Forest
7. Burn It Down
8. Battle Royale
9. Blue Skin
10. You Will Not Get Rid of Me
Ocena: -8/10
