Blacksnake – Blood of the snake
(21 grudnia 2017, napisał: Pudel)
Kilkanaście lat temu, gdy na świecie rozszalała się na dobre fala stonera i innych tego typu rock’n’rollowych dźwięków Polska była mocno do tyłu jeśli chodzi o takie mocne, acz wyluzowane granie. Obecnie rzecz ma się zgoła inaczej, a kapele tak czy inaczej nawiązujące do rock’n’rollowej stylistyki można znaleźć niemal w każdej piwnicy. Aż zejdę do swojej zerknąć, czy mi się tam jakaś nie zainstalowała, haha. Blacksnake z Przemyśla, bo o tej grupie dziś mowa, to bynajmniej nie debiutanci – zespół działa od 2005 roku, „Blood of the snake” to ich trzeci duży album (wcześniej była jeszcze EPka). Płyta zaczyna się króciutkim, organowym intro rodem z horroru, a potem – z drobnymi wyjątkami, ale o tym za chwilę – mamy jedenaście numerów mocnego, gitarowego grania. Grania mocno osadzonego w tradycji, ale też dającego do zrozumienia, że nie mamy własnie roku 1970, tylko prawie 2018. Mieszają się na tym albumie przerózne rzeczy. I tak na przykład otwierający album „Carry the cross” brzmi (także za sprawą wokalu) jak Danzig zmieszany z późnym The Cult – no świetny jest to numer; motoryczny, nośny riff, zawodzący ponuro śpiew – idealny otwieracz. W paru momentach gitarowe brzmienie uzupełniają bardzo dyskretnie, ale moim zdaniem świetnie użyte klawisze. Ale, ale! Oprócz takiego okołohardrockowego muzykowania zespół potrafi też czasem pokazać kły, zaskakując punkową łupanką na przykład. Przy czym fajne jest to, że przez większą część płyty jest to naprawdę fajnie pomyślane, zaaranżowane. Nie ma dziesięciu tysięcy zmian tempa i riffów na numer, byle pokazać, że się da. Czasem wkradają się tu też odrobinę nowocześniejsze motywy, co mnie przekonuje oczywiście już troszkę mniej, ale w sumie od jednego czy dwóch corowych riffów jeszcze nikt nie umarł (chyba). Fajnie wypadł też kobiecy wokal (w wykonaniu Dominiki, która wystąpiła też gościnnie na ostatniej płycie Rotengeist) w numerze „RNR All day” – w którym dodatkowo słychać jeszcze skrzypce – świetny numer! Przy pierwszych odsłuchach trochę mi coś nie pasowało w brzmieniu, które jest jakby bardziej przesunięte w stronę rocka, i to niekoniecznie cięższego. Ma to jednak swój sens – album nie męczy, nie ma się wrażenia, że coś jest robione na siłę. Jeśli chodzi o „plusy ujemne”, to – pozostając przy kwestiach brzmieniowych – czasem wokal jakoś dziwnie siedzi w miksie, coś mi w tej kwestii nie gra. Nie jest to nic strasznego, nie przeszkadza specjalnie, no ale jednak. No i numer tytułowy… świetny, podniosły wstęp a potem pełno „groove” i zakręcone nowoczesne riffy. No nie żre to. Ale poza tymi drobnostkami „Blood of the snake” to kawał bardzo dobrego, rasowo brzmiącego ciężkiego, niegłupiego grania.
Wyd. Defense records, 2017
Lista utworów:
1. Carry the Cross
2. Scarecrow’s Song
3. Hag
4. Restless
5. RnR All Day
6. The Undead (My Grave is Open)
7. Seven Deadly Sins
8. Circles of Hell
9. World of War
10. Things Have Changed
11. Blood of the Snake
Ocena: 8/10