Ropień – Początek końca świata
(21 sierpnia 2017, napisał: Pudel)

Istniejący od 2013 zespół muzyczny o uroczej nazwie Ropień ma na swoim koncie kilka wydawnictw, jednak tegoroczny „Początek końca świata” to pierwszy pełny album grupy. Muzycy sami ładnie piszą w notce promocyjnej kim się inspirują, więc daruję sobie powtarzanie tych nazw. W każdym razie udało się kapeli stworzyć co najmniej intrygujący i dosyć oryginalny jednocześnie materiał. Części składowe tej muzy – czyli punk, metal, zimna fala, elementy horrorowate – nie są jakieś niespotykane czy bardzo oryginalne. Natomiast Ropień zmieszał te rzeczy w dosyć świeży, momentami zaskakujący sposób. Choćby pierwszy numer – zaczyna się riffem, który spokojnie mógłby trafić na jedną z ostatnich płyt Satyricon (tyle, że lepszym od większości tego pitolenia serwowanego ostatnio przez norweski duet), ale sam kawałek ma raczej rockową motorykę i taki też wokal. Ogólnie dominują tu szybkie i konkretne ciosy – tylko cztery kawałki przekraczają dwie minuty. I jest to bardzo zróżnicowany materiał. Dużo tu punka, sporo metalowych riffów, nie brak takiego trochę ociężałego grania z okolic powiedzmy Danzig. Chwilami mi się to kojarzyło z recenzowanym u nas jakiś czas temu materiałem projektu Mrome, tylko tutaj jednak środek ciężkości jest bardziej oddalony od metalowych rejonów. Dzieje się tu bardzo dużo, jednak wszystko ma jakiś taki specyficzny klimat… jakbym miał to określić jednym słowem to byłby to przymiotnik „ponury”. Ale to nie jest taka „ponurość” jaką reprezentuje licealista, któremu smutno, że dostał trzy minus z kartkówki z geografii, tylko raczej coś w klimacie pana Andrzeja, z którym kiedyś pracowałem – gość na koniec tygodnia w piątek tuż przed wyjściem z firmy potrafił rzucić tekstem „kurwa, i zaś weekend”. Przepraszam za tę dygresję z dupy, ale właśnie jakoś z tego typu lekko groteskowymi klimatami mi się ten album kojarzy. Bo choć zwłaszcza w grze sekcji trafiają się często zimnofalowe fragmenty, to jednak nie jest to taki chłód i poczucie beznadziei jak chociażby „Nowa Aleksandria” wiadomo kogo. Szczególnie, że teksty raczej do śmiertelnie (hehe) poważnych nie należą (no, przynajmniej nie wszystkie) – ale warto się wsłuchać bo całkiem zgrabnie są napisane. Trochę tu sobie truję bez ładu i składu, ale serio ten materiał jest na tyle różnorodny, ciekawy i energetyczny, że wałkuję to już któryś raz i ciągle coś mnie zaskakuje. Ciekawe jest też to, że końcówka płyty jest jakby cięższa, jednak mroczniejsza (doskonały „Zaklinacz”, czy dwa ostatnie, wręcz tryptikonowe momentami najdłuższe na płycie numery). Najlepsze jest to, że w każdej z eksplorowanych przez siebie stylistyk Ropień świetnie się odnajduje i zawsze jest w stanie przemycić coś swojego. I mam szczera nadzieję, że zespół w przyszłości nadal będzie robił swoje, bo coś czuję, że to jedna z tych kapel, która za co się nie weźmie, to wyjdzie im coś bardzo smakowitego.
Wyd. Własne zespołu, 2017
Lista utworów:
1. Królowie życia i śmierci
2. Krew
3. Zjednoczone siły zła
4. Inwazja porywaczy ciał
5 Noc żywych trupów
6. Mewy
7. Gdzie diabeł
8. Duchy starego miasta
9. Przypływ
11. W siną dal
12. Północny patrol
13. Zaklinacz
14. Wiosna
15. O nas
16. Bez obietnic
Ocena: +8/10
