Pandemonium – Nihilist
(1 marca 2017, napisał: Paweł Denys)

Mam spory problem z „Nihilist”. Zaczął się on już podczas pierwszego przesłuchania i nie minął nawet, gdy licznik przesłuchań już dawno poszedł w dziesiątki. Z jednej strony nie mogę zaprzeczyć temu, że jest to materiał na bardzo wysokim poziomie, ale tego się w sumie można było spodziewać. Nie zaprzeczę też temu, że momentami są tu grane naprawdę znakomite riffy, ale tu się możemy umówić, że ciężko spieprzyć riffy wymyślone kiedyś przez pewnego Tomasza ze Szwajcarii. Klimat całości też jest taki, jak w tego typu mieszance black i death metalu być powinien. Jest więc ciężko, jest mrocznie, jest momentami agresywnie. Na pierwszy rzut ucha wszystko się zgadza i nie powinny pojawiać się żadne znaki zapytania. Niestety, jest trochę odwrotnie. Im dłużej tej płyty słucham, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że maksymalnie mogę o niej napisać, że jest dobra. Sami doskonale wiecie, że to może oznaczać wszystko, jak i zupełne nic. To tak jakby o czymś powiedzieć, że jest fajne, a więc tak po prawdzie, to fajnie, że jest, ale jakby nie było, to też nic wielkiego by się nie stało. Podobne odczucia mam w kontekście „Nihilist”. Co prawda nie miałem jakichś wybitnie wygórowanych oczekiwań, a więc nie mogłem też się mocno rozczarować, ale sprawy tym razem mają się podobnie jak przy okazji „Misanthropy”. Na początku wszystko było cacy, ale jak zrobiłem sobie z poprzednim albumem dłuższą przerwę, to za cholerę nie mogłem sobie z niego jakiegoś fragmentu przypomnieć. Z „Nihilist” właśnie tak się sprawy mają. Jak płyta sobie leci, jak dźwięki szczelnie wypełniają całą przestrzeń, to jest dobrze. Co jednak z tego, gdy zaraz po zakończonym odsłuchu trudno jakoś tak od razu bez zastanowienia wymienić coś, co stanowiłoby o niezaprzeczalnych walorach albumu. To z pewnością jest bolączką, bo też trudno mi się pisze takie słowa w kontekście tego zespołu, ale fakty są takie, że oto dostaliśmy do rąk płytę poprawną, dobrze brzmiącą, ale też niczym się niewyróżniającą na tle całej sceny, a na dłuższą metę po prostu meczącą. Gdzieś tak dokładnie w połowie płyty muzyka się rozmywa, płynie gdzieś z boku i nie zaangażuje w całości słuchacza. No chyba, że wspomnimy tu o najlepszym na płycie kawałku, jakim bez dwóch zdań jest „Przyjdź Królestwo Twoje”. O tak, tu emocje sięgają zenitu. Ten akurat się kawałek udał Pandemonium doskonale. Szkoda tylko, że to tak mało. W pozostałych można coś ciekawego wyłapać, ale jako całość nie przekonują. Brakuje jakiegoś wyraźnego kroku do przodu, brakuje czegoś, co dałoby świadectwo temu, że zespół jest przynajmniej w bardzo dobrej formie. Panowie nagrali album, na którym zawarli wszystko to z czego Pandemonium jest znane i pewnie lubiane, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że nie są to najlepsze pomysły na jakie ich stać. Za mało emocji wywołuje we mnie zawartość „Nihilist”, a stawia za dużo znaków zapytania. Może za jakiś czas mi się optyka zmieni, co z pewnością będę chciał sprawdzić. Tymczasem jednak jest tak, jak zostało to napisane powyżej.
Wyd. Old Temple Records, 2017
Lista utworów:
1. Nations of Slaves
2. Unholy Essence
3. The Gate of Bones
4. Temple of Ghouls
5. Altar of Life
6. Quantum Funeral
7. In Lord We Trust
8. Przyjdź królestwo twoje
9. The Darkest Valley
Ocena: +6/10
https://web.facebook.com/pandemoniumpl?_rdr
