Desolate Pathway – Of Gods and Heroes
(26 października 2016, napisał: Pudel)

Jesienna aura, w tym roku dająca o sobie znać w całej swojej okazałości zdecydowanie sprzyja słuchaniu wszelkich odmian doom metalu. Tak więc z dziką radością wrzuciłem do odtwarzacza opisaną jako epicki doom promówkę Desolate Pathway, nie mając w zasadzie pojęcia co to za twór i skąd się wziął. Jeszcze bardziej się mój apetyt zaostrzył, gdy doczytałem, że połową tego zespołu jest gość, grający w ostatnich latach na gitarze w Pagan Altar (drugie pół to pani perkusistka). A musicie wiedzieć, że Pagan Altar to jeden z moich absolutnie ukochanych brytyjskich heavy metalowych zespołów – a sposób w jaki formacja śp. Terrego Jonesa i jego syna połączyła heavy metal z doomem jest dla mnie bliski ideału. Ale wróćmy do rzeczy! Vince Hempstead, bo tak się ów gitarzysta i założyciel Desolate Pathway zwie, w Pagan Altar nie grał długo, nic z tym zespołem w studio nie nagrał, ale… duch grupy z Brockley jest tu wyraźnie wyczuwalny. Żeby było śmieszniej, to zwłaszcza jeśli chodzi o wokale. Za które, zapomniałem dodać, również odpowiada pan Vince. No gość brzmi jak krzyżówka Terrego Jonesa z Bobbym Lieblingiem! Sama muzyka, to faktycznie – epicki doom. Czyli taki jakby heavy metal na zwolnionych nieco obrotach. Zwolennicy płyt numer 2,3 i 4 z dorobku Candlemass, wczesnego Trouble oraz oczywiście Pagan Altar czy Witchfinder General powinni w tym momencie przestać czytać ten tekst i pędzić jak najszybciej po ten album. Pewne fragmenty mogą się tez kojarzyć np. z Cirith Ungol – choć brak tu tak ekspresyjnego (i nie ukrywajmy – drażniącego momentami) wokalu. Płyta jest równa, mało może oryginalna, ale za to doskonale się jej słucha. Riffy pięknie płyną jeden za drugim, perkusistka gra dosyć oszczędnie, ale jednocześnie nie ma tu banalnych, rockowych rytmów. Na tle muzyki wokal snuje swoje opowieści o bogach, herosach i innych Posejdonach. Dla mnie bomba! Przy tym wszystkim materiał jest jakiś taki, nie wiem, autentyczny. Granie klasycznego doomu czy tam occult rocka jest teraz szalenie modne, ale zdecydowana większość z tych młodych kapel albo rżnie do przesady z Sabbathów, albo gra zwykłego, melodyjnego rocka, dodając tylko „odpowiednie” teksty i imidż. A taka muzyka powinna być czymś więcej. I śmiem twierdzić, że tutaj to „coś więcej” jest. Nawet jeśli w takim „Medusa’s Liar” gitara nieomal cytuje pewien bardzo znany riff, to jest to tak fantastycznie zrobione, że absolutnie nie razi. W ogóle, można by pomarudzić, że mało to wszystko oryginalne i niby faktycznie, ale różne doomowo – heavymetalowe składniki są tu wymieszane moim zdaniem w idealnych proporcjach. Płyta jest jednocześnie stylowa i różnorodna, bo mamy tu kawałki heavy metalowe ale tez wyraźnie cięższe, jak choćby finałowy „Trojan war” czy „The Perilous sea” – wszystko to jednak świetnie ze sobą współgra i tworzy wyjątkowo zacną całość. Aż się dziwię, ze TAKI album zespół wydał sobie sam. No cóż, bardzo popularne to takie granie nie było nigdy. Niemniej jednak „Of Gods and Heroes” to mus dla fanów tradycyjnego doomu, zwłaszcza europejskiego rodzaju tej muzyki.
Wyd. własne zespołu, 2016
Lista utworów:
1. Intro
2. The Old Ferryman
3. The Perilous Sea
4. Medusa’s Lair
5. Into the Realms of Poseidon
6. Enchanted Voices
7. Gods of the Deep
8. The Winged Divinity
9. Trojan War
Ocena: 9/10
