Mentor – Guts, Graves and Blasphemy
(14 września 2016, napisał: Paweł Denys)

Pewnie nie tylko ja spodziewałem się po początkowych zapowiedziach muzyki, która niezbyt daleko ulokuje się od dokonań Thaw. Jakież było moje rozczarowanie, bardzo pozytywne rozczarowanie, gdy okazało się, że Mentor to zupełnie inna bajka. Tak się zastanawiam teraz, gdy już wielokrotnie przesłuchałem „Guts, Graves and Blasphemy”, czy oni tak na serio, czy też może tą płytą puszczają oko do całej metalowej sceny naszego kraju. Pewnie jedno i drugie po trochu, nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że motorem napędowym do założenia tego zespołu i nagrania debiutu była dobra, bardzo dobra zabawa. To słychać w każdej sekundzie, w każdym pojedynczym dźwięku. Nikt tu od was nie będzie wymagał wzmożonego wysiłku intelektualnego, co pewnie kilka osób już na starcie bardzo ucieszy. Ten album powstał po to, żeby zupełnie niezobowiązująco pograć zmetalizowanego rock’n’rolla na pełnej kurwie i nic a nic nie przejmować się otaczającym światem. Takie zespoły egzystowały m.in. w Skandynawii, ale już jakiś czas temu pokończyły im się pomysły i poszły w zapomnienie. Tymczasem wchodzi na scenę Mentor i nie zamierza się z nikim pierdzielić w tańcu. Już od początku jest ogień, jest olbrzymia przebojowość, która niejednego z was zmusi do wciśnięcia w podłogę pedału gazu w swojej bryce. Tak, ta muzyka nie powinna być słuchana w domowym zaciszu. Z nią trzeba wychodzić do ludzi. Wałkować nieustannie w każdym miejscu i o każdym czasie. Szybko złapiecie się na tym, że nie będziecie mogli bez tych energetycznych kawałków się nawet pół dnia obejść. Osobiście już po pierwszym przesłuchaniu leżałem na łopatkach i nie mogłem wyjść z podziwu, że taką muzykę w tak genialny sposób można grać w Polsce. Widać, ludzie tworzący ten ansambl to wybitnie utalentowane jednostki, które żadnej pracy i dźwięków się nie boję, a gdy już się za jakieś wezmą, to wychodzi im to tak dobrze, że jedynie kwestią czasu jest znalezienie wydawcy i zmasakrowanie ludzi. Nie inaczej będzie w przypadku „Guts, Graves and Blasphemy”. No bo jak mogłoby być źle, gdy atakują nas takie kawałki, jak np. „Satan’s Whore”, „Gimme Yer Blood” lub „In The Devil’s Name”. Nie, nie może być źle i nie jest. Co mnie najmocniej uderza w tej płycie, to inspiracje, które przyczyniły się do jej powstania. Rock’n’roll to sprawa jasna, ale jest tu też black metal, hardcore i np. punk. Nie bójcie się jednak, nie ma tu żadnych przypadkowych rzeczy. To jedna wielka bryła, która sypie gromy na człowieka raz na razem. Oj, będziecie drzeć japy razem z wokalistą, oj będziecie. Jak nie będziecie to będzie tylko oznaczało, że jesteście głusi lub coś jeszcze gorszego. Czym prędzej odpalcie płytę, zróbcie palcami charakterystyczne różki i machajcie baniami jak pojebani. Niech żyje Mentor, który nagrał płytę tak znakomitą, że Turbonegro może iść sobie do baru i pić piwo do usranej śmierci.
Wyd. Arachnophobia Records, 2016
Lista utworów:
1. Guts, Graves and Blasphemy
2. Gimme Yer Blood
3. Drag You To Hell
4. Satan’s Whore
5. Gravemaker
6. Murder Beach
7. In The Devil’s Name
8. Night of The Satanic Werewolves
9. Scarecrow Fields
Ocena: 9/10
https://web.facebook.com/MENTORrock/?fref=ts
