Morphesia – Lucifer rising
(27 kwietnia 2016, napisał: Pudel)

Przyznam, że dzieło tworu pod tytułem Morphesia wstrząsnęło mną na tyle, że nie bardzo wiem jak się zabrać za tą recenzję. Zacznijmy od tego, że w zasadzie nie bardzo wiem, co w tym miejscu recenzuję, no bo tak: zarówno metal-archives jak i zespołowy bandcamp podają, że płyta o nazwie takiej jak opisywana wyszła w 2014 roku. Ale znów w cyfrowej paczce zamiast ośmiu kawałków mamy cztery, w tym jeden o tytule, którego nie ma w tracklistach tamtej płyty. Żeby było jeszcze lepiej ktoś „zapomniał” ponumerować kawałków i odtwarzają się one alfabetycznie. Twórcy w dodatku nawet nie chciało się dorzucić do zipa choćby pół strony jakiejś biografii, nic, zero. Morphesia ogólnie niby gra od dziesięciu lat, ale jakiekolwiek wydawnictwa zaczęły się pojawiać w 2012 roku, wtedy też zespół miał normalny, pełny skład – dziś to jeden koleś ukrywający się pod ksywa Zombie. Ów jegomość dodatkowo gra „koncerty” polegające na tym, że gra na gitarze i śpiewa do podkładu z odtwarzacza – dla mnie to szczyt wiochy, ale dobra, co kto lubi. Przejdźmy więc do opisu dźwięków, które trafiły na „Lucifer rising”. Najpierw mamy intro, jakieś pierdolenie o szatanie pewnie wycięte z horroru klasy „Z”, no ale dobra, może być. Potem nasze uszy atakuje black metal. Uszy, oraz przeponę, bo jest to taka bieda, że szkoda gadać. Od razu mi się przypomniało wydane nie wiadomo po co i dlaczego ostatnie dzieło Throneum nagrane przez Tomasza solo. „Perkusja” brzmi jak z Guitar pro, poszczególne riffy nawet potrafią na ułamki sekund zaciekawić, ale sposób nagrania, realizacji tego materiału woła o pomstę do piekła. Jeszcze jako tako się broni numer „Crawling chaos” (co ciekawe – właśnie jego nie ma w spisie numerów płyty z 2014 roku, może był dograny później?), gdzie od bidy można się doszukać klimatów immortalowo – burzumowych. Całościowo to jednak jest naprawdę straszne, poziom pierwszych demówek nagrywanych 15 lat temu na pecetach, rzecz z cyklu „mój pierwszy kontakt z oprogramowaniem muzycznym”. Nawet się tu trafiają nie najgorsze riffy, ale każdy kawałek ma z dupy intro, tandetne klawisze, miks tu chyba nie istnieje. Naprawdę nie widzę sensu wypuszczać takich materiałów w dzisiejszych czasach, tym bardziej nie widzę powodu żeby ich słuchać. Panu „Zombie” (kurna…) radziłbym poszukać pełnego składu, bo słychać, że z gitarą sobie jako tako radzi, jeszcze lepiej sobie radzi z wokalem, nieco abbathowe partie mogą się podobać. Na miejscu szatana bym się zdenerwował, że ktoś na moją cześć nagrywa taką lipę.
Wyd. własne zespołu, 2014 (???)
Lista utworów:
1. Satan, we are ready
2. Sons of satan
3. The Crawling chaos
4. The rise of satan
Ocena: 2/10
