Deadwing European Tour: Porcupine Tree, Anathema – Kraków, Hala Wis?y
(15 kwietnia 2005, napisał: Majesty)
Data wydarzenia: 15 kwietnia 2005

Punktualnie o 20.00 na scenie Hali Wisły pojawiła się otwierająca koncert Anathema. Niewielki czas, jakim dysponowali (czterdzieści pięć minut), wykorzystali na porwanie publiczności, z którą szybko złapali dobry konakt. Zaczęli od "Release" z A Fine Day To Exit, mieliśmy okazję usłyszeć jeden z najnowszych utworów grupy (tytuł niestety nie został podany). Gdyby nie nagłośnienie (z którym bywało różnie), na pewno dużo lepiej zabrzmiałoby na przykład "Lost Control" czy "One Last Goodbye". Wspaniale natomiast słuchało się "Fragile Dreams" i "Flying", które kończyło wkład Anathemy w koncert. Wokal Vincenta "na żywo" w porównaniu z wersjami studyjnymi kompozycji wypadł lepiej, gorzej natomiast zaprezentowały się gitary. Różnica poziomów była jednak na tyle niewielka, by nie zepsuć dobrego wrażenia, jakie wywarł występ Anathemy. Przez cały czas zespół szalał na scenie, podkreślając emocjonalny charakter swojej muzyki, a publiczność bawiła się znakomicie. świadczył o tym wyraźny sprzeciw z ich strony, kiedy okazało się, że niestety wykorzystali już swoje (czterdzieści) pięć minut na scenie Hali Wisły i muszą ustąpić miejsca Porcupine Tree.
Na Jeżozwierzy przyszło nam czekać niecałe pół godziny. Pojawili się na scenie z dźwiękami "Deadwing", a publiczność (jeszcze przed chwilą żałująca, że Anathema zeszła ze sceny) powitała ich głosnymi oklaskami. Muzykę uzupełniały obrazy znane m.in. z okładek płyt oraz nawiązania do słownej warstwy kompozycji Porcupine Tree. Kolejnym utworem był fragment przedostatniego albumu, In Absentii o tytule "The Sound Of Muzak" – ładnie, ale bez rewelacji. "Lazarus", znany już dobrze (aż za dobrze) słuchaczom Trójki, i kolejna część Deadwing – "Halo". Publiczność bawi się dobrze, zespół również. Po "Smart Kid" następuje apogeum koncertu – wspaniale wykonane "Hatesong" i "Arriving Somewhere But Not Here" to najmocniejsze minuty piątkowego wieczoru. Szkoda, że zaraz po tym odegrali "Fadeaway", w którym zamiast Wilsona zaspiewał Wesley. Jego obecność wprowadziła do innych utworów z koncertu trochę świeżości, ale angażowanie go do "Fadeaway" jako wokalisty nie było dobrym pomysłem. Lepszym za to było zanurzenie się w przeszłości Porcupine Tree z czasów Up The Downstair w postaci zgrabnego, dynamicznego "Burning Skies". W tym momencie uczestnicy koncertu, który odbył się poprzedniego dnia w Bydgoszczy, usłyszeli "Glass Arm Shattering", w Krakowie natomiast zaserwowali "Mellotron Scratch". Mnie ta opcja bardziej przypadła do gustu. Dwa ostatnie utwory to dobrze odegrane "Blackest Eyes" i "Even Less". Piękny finał pieknego koncertu… Zeszli ze sceny, żegnani głośnymi oklaskami. Kiedy owacje ucichły, pojawili się ponownie, grając "Shesmovedon" (tu najbardziej dał się we znaki niedopracowany udział Jona Wesleya w tym przedsięwzięciu) i "Trains", okupione przez Wilsona zerwaniem struny w gitarze. Po szybkiej wymianie sprzętu dokończyli utwór i zniknęli z oczu widzów / słuchaczy na dobre.
Pomimo niedogodności technicznych (akustyka Hali Wisły pozostawia wiele do życzenia) oba zespoły zaprezentowały się z dobrej strony. W przypadku Porcupine Tree setlista mogła być bardziej zróżnicowana (większy udział starszych kompozycji), udział Wesleya ożywił wystep, ale był trochę nieprzemyślany w szczegółach (nieudane solówki, wokal w "Fadeaway"). Warto jednak było pojawić się w Krakowie – to chyba najkrótsze podsumowanie udanego drugiego polskiego koncertu, jaki odbył się w ramach Deadwing European Tour.
