Blaze of Perdition – Near Death Revelations
(18 sierpnia 2015, napisał: Paweł Denys)

Nowa płyta Blaze of Perdition. Czy jest ktoś, kto na ten album nie czekał? Czy jest ktoś, kto nie zadawał sobie w związku z nim wielu pytań? Zapewne każdy miał jakieś jego wyobrażenia, zastanawiał się jak to będzie i czy zespół podniesie się po wydarzeniach z 2013 roku. Teraz, gdy przesłuchałem ten album wiele razy i przyjrzałem mu się z każdej strony, obwąchałem, po dotykałem, wiem że jest dobrze. Być może nawet najlepiej w dotychczasowej karierze wydawniczej zespołu. „Near Death Revelations” to jeden wielki pieprzony pokaz mocy, twórczych sił i ostatecznego triumfu sztuki. Patetycznie? Być może, ale nie potrafię tego albumu odbierać inaczej. Przygnieciony jestem jego zawartością muzyczną tej płyty. Absolutnie się nie spodziewałem takiego kroku ze strony Blaze of Perdition, chociaż gdzieś z tyłu głowy kołatała mi się myśl, że ten zespół stać na rzeczy wielkie, że są w stanie nagrać album, który śmiało może patrzeć w oczy bardziej znanym kolegom pogrywającym w tych bardziej znanych zespołach egzystujących poza granicami naszego kraju. Nie ma sensu pisać o tej płycie, jako o naszej, krajowej. Ten album to jedno z najlepszych wydawnictw z muzyką black metalową, jakie ujrzały światło dzienne w tym roku. To album, o którym będzie się mówiło z podziwem za wiele lat, i który ma wszelkie predyspozycje ku temu by wejść to panteonu sław. To co dzieje się na płycie niezwykle trudne jest do opisania w zaledwie kilku zdaniach. Nie chce się zbytnio poddać chłodnej analizie. Zresztą taka analiza nikomu nie jest potrzebna. Nie sposób tu wyróżnić jakiś konkretny fragment. Nie można tego albumu odbierać jako zbieraniny pojedynczych utworów. To jest monument, zamknięta całość i tak właśnie należy to odbierać. Trzeba uważnie słuchać krok po kroku i ani na moment nie tracić koncentracji. Dzieje się tu wiele, dużo tu przeróżnych dźwięków. Black metal oczywiście jest najobficiej reprezentowany, ale nie jest jedyny. Bardzo dużo tu dźwięków pochodzenia niemetalowego, które wzbogacają ten album i powodują wzrastające uczucie zaciekawienia, a z czasem wzbudzają zachwyt. Nie wchodzi ta muzyka od razu, ale niemal natychmiast poczujecie, że warto dać całości czas, bo spłaci ona kredyt z nawiązką. Po pewnym czasie obcowania z albumem poczułem się jak dzieciak, który w końcu dostał ukochaną zabawkę. Gdy już „Near Death Revelations” zagnieździła mi się w głowie, to za cholerę nie chciała z niej wyjść. Czy to źle? Absolutnie nie! Takich płyt nie ma za wiele i dają sobie rękę uciąć, że za dużo lepszych, o ile w ogóle, w tym roku nie znajdziecie. Może i Blaze of Perdition nie ma takiej siły przebicia, jak kapele z Zachodu, ale muzycznie zostawia je daleko w tyle. Nie uświadczycie też tutaj, żadnych nachalnych skojarzeń. To album w pełni ich. Obrazujący doskonale drogę, jaką zespół kroczy. Co prawda, jeszcze się tu odbijają echa szwedzkiego black metalu, ale ten album jest na tyle wielowymiarowy, złożony z tak wielu wpływów, że mówienie tutaj o jakimś zapatrzeniu w szwedzkie zespoły byłoby co najmniej nie na miejscu. To już nie ta bajka, nie ta liga. Blaze of Perdition nie musi się na nikim wzorować. Ten zespół ma swoją wizję, i jak wyraźnie słychać doskonale wie, jak ją zrealizować. Pochwalić muszę też brzmienie płyty. Znakomity sound udało się tu kapeli ukręcić i za to im, jak i realizatorom chwała. Ta muzyka potrzebowała takiego właśnie dźwięku, aby przy całym bogactwie udało się wszystko doskonale usłyszeć. Nie ma sensu dalej tej płyty zachwalać. Tu trzeba usiąść i uważnie się wsłuchać, aby już po chwili zupełnie się w zawartości „Near Death Revelations” zatracić. Doskonały, dopracowany, zawierający mnóstwo świeżych pomysłów to album, który koniecznie trzeba znać. Innego wyjścia nie widzę. Amen.
Wyd. Agonia Records, 2015
Lista utworów:
1. Królestwo niczyje
2. Into The Void Again
3. When Mirrors Shatter
4. Dreams Shall Flesh
5. Cold Morning Fears
6. The Tunnel
7. Of No Light
Ocena: +9/10
https://www.facebook.com/blazeofperdition
