Artrosis – Odi Et Amo
(28 czerwca 2015, napisał: Paweł Denys)

Sam się w to wpakowałem. Naczelny grzecznie zapytał, odpowiedziałem i nowy album Artrosis trafił do mnie. Nie pozostawało mi więc nic innego, jak tylko spróbować wysłuchać całość, porobić notatki a następnie sklecić z tego parę zdań na potrzeby recenzji. Jak zaplanowałem, tak zrobiłem, ale niechaj Przedwieczni będą mi świadkami, to jest mój absolutnie ostatni kontakt z „tfurczością” tego zespołu. Już samo przesłuchanie „Odi Et Amo” było nie lada problemem. Uczciwie się przyznaję, że ani razu nie przesłuchałem płyty od początku do końca za jednym podejściem. Musiałem koniecznie robić przerwy, aby mój brzuch mógł odpocząć od niepohamowanego śmiechu. Niby śmiech to zdrowie, ale co za dużo to niezdrowo. Najskuteczniejszym prowodyrem śmiechu są tu partie wokalne. Medeah jak nie umiała śpiewać, tak wciąż nie umie. Bardzo nieudolne próby wszelakich zaśpiewów, wszędobylskie wycie i te tragiczne próby zakrzyczenia z rockowym pazurem. Ja doprawdy staram się być tolerancyjny, ale tu wszelkie granice zostały przekroczone. Gdyby mowa była tu o jakiejś niewydarzonej licealistce, to jeszcze pal to licho, ale mówimy tu o dorosłej kobiecie-matce. Jeszcze „lepiej” prezentują się teksty, ale spuszczę nad nimi zasłonę milczenia i nie będę się niepotrzebnie denerwował. Muzycznie nie ma za to wielkiej tragedii. Szału też oczywiście nie, ale jest tu kilka fragmentów, gdy muzyka sprawa bardzo znośne wrażenie. Sęk w tym, że toną te fragmenty w morzu nicości, albo pojawia się wokal i wracamy do punktu wyjścia, czyli śmiechu. Zdaję sobie sprawę, że w naszym kraju Artrosis ma grono zwolenników i pewnie oni pójdą do sklepów i album zakupią, ale ja z takimi ludźmi nie siadam do stołu, a więc nie będę tej kwestii za bardzo roztrząsał. Za to już widzę oczami wyobraźni te mroczne dziewoje bujające się pod sceną i ich romantycznych towarzyszy….wybaczcie znowu śmiech. Szukając mocno na siłę znalazłem aż dwa małe plusy całości. Pierwszy to czas trwania. Dla mnie mógłby być nawet o połowę krótszy, ale i te 41 minut jakoś wytrzymałem, oczywiście nie na raz. Drugi mały plusik to brzmienie całości. Na pewno jest to album wyprodukowany na bardzo wysokim poziomie. Nic to jednak nie daje, bo brzmienie nigdy nie przykryje niedostatków samych kompozycji, a tych jest tu w nadmiarze. „W żyłach rozlał się nieopisany ból”-ten fragment jednego z tekstów idealnie podsumowuje mój każdy kontakt z „Odi Et Amo”. Chyba pomyślę nad jakimś pismem do odpowiednich organów, aby nagradzały jakoś ludzi, którym uda się wysłuchać ten album dwa razy pod rząd. Faktem niezbitym jest za to to, że jedynym miejscem tej płyty powinien być kosz na śmieci.
Wyd. własne, 2015
Lista utworów:
1. Sabat
2. Nasze requiem
3. Odium
4. Nie zostało nic
5. Za późno by śnić
6. Odi Et Amo
7. W imię nocy
8. Błądzić ludzka rzecz
9. Laudanum
Ocena: 2/10
https://www.facebook.com/Artrosis.band
