Iron Maiden – Give Me Ed… ‚Til I’m Dead Tour 2003
(3 czerwca 2003, napisał: FATMAN)
Data wydarzenia: 3 czerwca 2003

Tak, wreszcie nadszedł ten jakże długo oczekiwany przeze mnie dzień. 3 czerwca 2003 roku stawiłem się pod bramą katowickiego Spodka by zobaczyć legendę NWOBHM – Iron Maiden. Na początku spotkało mnie miłe zaskoczenie. Otóż organizatorzy wiedząc, że na terenie Spodka nie wolno sprzedawać alkoholu zrobili coś na kształt „pikniku” przed wejściem, gdzie spokojnie można było usiąść i raczyć się złotym trunkiem. Inną sprawą jest tu cenna życiodajnej cieczy. Po chwili spotkało mnie kolejna miła niespodzianka. Otóż ktoś wreszcie wpadł na pomysł otworzenia wszystkich bram, więc do środka można było dostać się naprawdę w krótkim czasie.
Przed koncertem bałem się, że nasi ostatnio rozleniwieni maniax nie będą chcieli wydać minimum 100 zł na zobaczenie Maiden. Moje złe przeczucia brały się z słabej frekwencji na Mystic i Metalmanii, ale jednak na szczęście obawy te były bezpodstawne. Sala była po prostu pełna.
Jako support zagrał Stray. Przed koncertem nie wiedziałem o nich nic i wątpię aby kiedykolwiek zainteresowali mnie mocniej. Ich muzykę można określić jako rock z elementami progresji a’la Dream Theater. Jednak nie popartego tak dobrym warsztatem i poziomem kompozycji jaki możemy uświadczyć w muzyce „Teatru Marzeń”. Jedyną postacią, która na trochę dłużej zapadała w pamięci był pałker, który to bardzo szybko nawiązał dobry kontakt z publicznością. Ludzie pod sceną bawili się nawet dobrze, choć z trwaniem występu Stray wzmagało się miarowe skandowanie „Maaiiiiiddden!!!”.
No i nadeszła godzina zero, tj. 21.00. Nagle zagasły światła. Z głośników zaczęły pobrzmiewać gitarowe zagrywki i szepty Dickinson’a. Z biegiem czasu odgłosy te stawały się coraz głośniejsze i głośniejsze… Po chwili z taśmy puszczono znajome słowa – „… this number is 666 ” i zaczęło się! Z pierwszymi taktami „The Number Of The Beast” sala oszalała. Takiego młynu jeszcze nie widziałem! Ludzie biegali jak szaleni, krzyczeli, śpiewali, robili zdjęcia… po prostu nie mam słów. A trzeba zaznaczyć, że to był dopiero początek. Nawet ten, kto nie lubi Żelaznej Dziewicy musi przyznać, że ich koncerty są niezwykle przemyślane no i w pewien sposób stymulujące. Ani na chwilę z muzyków i tłumu nie zeszło powietrze. Cały czas coś się działo. Bo to Dickinson wciągnął publikę w jakąś zabawę – ćwiczenia wokalne albo ktoś z tria Murray, Smith, Gers zagrał jakąś ciekawą solówkę lub tez pojawił się Edi. Generalnie scenografia była dość uboga tzn. składała się jedynie z jakiegoś małego futurystycznego podestu z boku oraz płachty za muzykami. Owa plandeka zmieniała się co utwór i jak łatwo się domyślić przedstawiała Edi’ego w rynsztunku nawiązującym do danego numeru. Można powiedzieć, że pierwszą część występu wypełniły starocie. A usłyszeć można było: "22 Accacia Avenue" "Hallowed Be Thy Name" "The Trooper" – w czasie, którego Bruce machał wielką flagą, "Die With Your Boots On" i "Revelations". Czyli jednym słowem same klasyki. Następnie po krótkim monologu Bruce’a można było usłyszeć nowy utwór pot tytułem „Wildest Dream”. No cóż moim zdaniem jest to po prostu zwykły schematyczny utwór Brytyjczyków, ale muszę go przesłuchać na spokojnie by wyrobić sobie o nim opinię. Następnie Angole wykonali "Wicker Man" i "Brave New World" z ostatniej płyty by po chwili uraczyć całą hale chyba moim ulubionym "Clansman”. W tej samej chwili z 9 tys. gardeł wydobył się jeden dźwięk -„Freeeddom!!!”. Co tu dużo mówić. Mały-wielki wokalista znów pokazał swój poziom perfekcyjnie śpiewając partie napisane dla Blaze’a oraz wykonując różne szkodzkie „tańce”. Następnie chóralnie odśpiewano "Heaven Can Wait" oraz "Clairvoyant", podczas którego na scenie pojawił się Eddie.
Następnie bardzo szybko przeleciały "Fear Of The Dark" oraz "Iron Maiden", który to wieńczył koncert. Jednak muzycy nie kazali długo na siebie czekać i po paru minutach wyszli ponownie na scenę. Bis rozpoczęli od "Bring Your Daughter To The Slaughter", w czasie, którego Bruce dał próbkę swych niezwykłych możliwości wokalnych, gdy przez parę naście sekund śpiewał jeden cholernie wysoki dźwięk. Następnie usłyszeliśmy jeszcze "2 Minutes To Midnight" oraz kończący ten wspaniały wieczór "Run To The Hills".
Cóż ostatnio pojawiły się plotki, że koło września, może listopada Iron Maiden znów zawita do Polski by promować swój nowy krążek. Ja modlę się tylko o to by cała impreza odbyła się w katowickim Spodku by móc przeżyć to jeszcze raz. Tylko cały czas nie wiem po cholerę im trzech gitarzystów prowadzących [po to, żeby to brzmiało tak mocno jak brzmiało;) - przyp. Prez.]?
