Unborn Suffer – Live Suffering
(12 kwietnia 2015, napisał: Paweł Denys)

Płyty koncertowe to nie jest zbyt wdzięczny materiał do recenzji, ale raz na jakiś czas i tego typu wydawnictwami trzeba się zajmować. Na całe szczęście ten album brzmi należycie, a więc swobodnie mogę się skupić na tym, co udało się zespołowi wygenerować ze sceny. Sama atmosfera bijąca z tej płyty, to jedna wielka zabawa. Wyraźnie słychać, że Unborn Suffer podczas koncertu w warszawskim Fonobarze był w znakomitej formie. Radocha, pełen luz, raz za razem walące w publikę ciosy i tak od początku do samego końca. Publika zresztą wcale nie pozostawała dłużna i bardzo żywiołowo reagowała na każdy fragment wykonany tego wieczora przez zespół. Bardzo pasuje mi brzmienie osiągnięte tutaj przez zespół. Oczami wyobraźni widzę moc jaka musiała panować pod sceną. Inna sprawa, że muzyka grana przez zespół idealnie sprawdza się na żywo. Pełna niesamowitej dynamiki, wręcz zmusza do szaleńczych tańców. Nie mam wątpliwości, że właśnie tak się działo na sali. Intensywność tego koncertu też jest iście zabójcza. Nie po raz pierwszy przekonuję się też, że grind core słuchany z płyt to jedno, ale na żywo to zupełnie inna bajka. Ewidentnie tego typu dźwięki, to istna koncertowa bestia, a że kapela doskonale wie, co z czym się je, to wrażenie jakie po sobie „Live Suffering” pozostawia się więcej niż pozytywne. Sam nie miałem jeszcze okazji widzieć tego zespołu na żywo, ale ta koncertówka wręcz zmusiła mnie do tego, aby przy najbliższej okazji nadrobić te haniebne zaniechanie. Coś czuję, że nie będzie ze mnie co zbierać po takim show. Tak też pewnie było z publiką na koniec uwiecznionego tu koncertu. Wielkiej chwały ta płyta zespołowi nie przyniesie, ale jako pamiątka dla tych co byli sprawdzi się doskonale. Mam tylko jeden mały zarzut. Żarty żartami, ale maniera wokalisty (wokalistów?) mnie zwyczajnie mierzi. Durnowate gadki w przerwach między kawałkami kojarzą mi się z koszmarami rodem z muzyki tanecznej, gdzie to sobie jakaś durnowata muzyka leci, a jakiś jegomość pierdoli trzy po trzy. Może to i jest zabawne, może i jest to świadectwo luzackiego podejścia, ale do mnie to nie przemawia. Oczywiście nie chcę tu napisać, że wszystko ma być wykonywane z grobową miną, ale jakiś standard powinien być zachowany. Poza tym drobnym felerem wszystko mi się zgadza. Umila mi ta płyta czas oczekiwania na nowe dzieło zespołu, które już się podobno tworzy. Fanom polecać tego wydawnictwa nie trzeba, a wszyscy ci, którzy chcą posłuchać i nausznie przekonać się, że Unborn Suffer na żywo potrafi zabić niechaj zaopatrzą się w ten krążek i się nim masakrują. Dobra, rzetelna robota panowie. Tak trzymać.
Wyd. Torn Flesh Records, 2014
Lista utworów:
1. Unborn Suffer (Intro)
2. Throwaway
3. I Am Your Nemesis (Intro)
4. I Am Your Nemesis
5. Chains of Nithingness (Rotten Womb)
6. Smoke Until I Die
7. IE-56 Regeneration (Intro)
8. Drugie Powołanie
9. An Impulse To Create (Grossmember cover)
10. Post Abortum pt. 1&2
11. Human (Intro)
12. The Monster
13. In Shadows And Dust (Kataklysm cover)
14. Procreated Suffering (Intro)
15. Deadly Deceivers
16. Fuck Until I Die
17. From Torture To Conscience
18. Procreated Suffering
Ocena: 8/10
https://www.facebook.com/UnbornSuffer
