GOAT SEMEN – EGO SVM SATANA
(23 lutego 2015, napisał: Przem "Possessed")

Ostatnio otrzymuję do recenzji pełno perełek i tak też jest tym razem. Goat Semen to kapela ze sporym stażem. Powstali w 2000 roku i do dziś spłodzili kilka demówek, splitów i albumów koncertowych, aż wreszcie doczekaliśmy się ich debiutanckiego albumu. A „Ego Svm Satana” to czyste oblicze bestialstwa i bluźnierstwa, czyli to co kocham u zespołów z Ameryki Południowej. Przesterowane gitary, opętane wokale, dobre riffy… czegóż można chcieć więcej. Ich muzyka brzmi jakby powstała w tym samym czasie co Sarcofago „I.N.R.I.” czy choćby Masarce „Requiem”, jakby czas się dla nich zatrzymał i ten archaizm jest ogromną ich zaletą. „Letanias de Satan – Intro ‘ to inwokacja po łacinie, w tle której słychać krzyki potępionych dusz i już rozbrzmiewają dźwięki „Holocausto”. To szybka petarda, na dwa głosy, przepełniona energia niczym z reaktora atomowego. Ledwo się zaczęła, a już rozpoczyna się kolejny utwór. „Genocidio” bez zbędnych wstępów kopie dupę, szybka chaotyczna solówka, ostre tempo, zmiana riffów, kanonada perkusyjna, krzykliwy wokal i ryki w tle, a wszystko to w ciągu kilkunastu sekund !!! Wokal Erick’a Neyra czasem wchodzi w wysokie rejestry niczym głos Wagnera Atichrista i robi to genialnie, potem chwila zwolnienia i odjechana w kosmos solówka, nic melodyjnego, czysta schiza, jeszcze kilka taktów i odgłosy wojny i syreny przeciwlotniczej obwieszczają nam początek „Warfare Noise”. Pierwsze takty podane są w średnich tempach i cholernie mocno to podkręca atmosferę, nagle perkusja przyspiesza, zmienia się rytm, jakby marszowy, lecz przyspieszony dziesięciokrotnie, po którym następuje fragment z mocno akcentowanymi taktami, nałożone wokale zabijają, przyspieszenie i ryk w wysokich rejestrach „Warfare !!!!” Kurwa ja już umieram, rozwalony tą bombą na strzępy, a tu wchodzą średnie tempa, przyspieszenie i kolejna kilerska solówka !!! Nagle gitary wydają z siebie pojedyncze przeciągnięte dźwięki, perkusja uderza w wolniejszym tempie, pojawia się zabójczy riff, obniżony wokal brzmi diabelsko, jakby wydobywał się z gardzieli samego Szatana i już rozpoczyna się „Revelaciones”. I znowu dostajemy prosto w pysk mocnym strzałem na odlew, bardzo rytmiczny motyw perkusyjny, chwila wyciszenia, w której bas pulsuje swoim rytmem i znowu ostra jazda, szybka solówka i lecimy z „Altares De Pandemonium” Ostra jazda zostaje przerwana ciekawym przejściem, które prowadzi do zmiany riffów i zabójczego tempa. Zwolnienia pojawiają się jako krótkie wstawki, aż do momentu gdy jedno z nich zmienia się w opętańczy monolog przesiąknięty złem, na którego tle gitary zawodzą na jednej nucie. Przyspieszenie pojawia się nagle i rozrywa mózg swoimi dźwiękami, solo gitarowe ciągnie się przez dłuższy czas i podkreśla aurę tej chorej muzyki. „Madre Muerte” po kilku taktach uderza ostro niczym kafar, tempo nie daje wytchnienia, proste riffy szatkują mózg, zmieniają się razem z rytmiką utworu, lecz zabójcze tempo wciąż jest zachowane. Wokalista ryczy niczym opętany, gdy nagle wszystko cichnie i słychać jedynie gitarę, grającą ciekawy motyw, pojawiają się dźwięki dzwonu i ryki wokalisty, dołącza perkusja i muzyka kontynuuje swój pochód w wolnym tempie, które miażdży bardziej niż opętańcze szybkości, nie trwa to długo, po kolejnym przyspieszeniu słyszymy dźwięk płomieni i krzyki cierpiących ludzi, a to już początek „Hambre”, czyli najdłuższego numeru na tym albumie, bo trwającego 10 minut. Wolne tempo, opętane ryki w tle i świetne riffy przypominające nieco klimat wolnych fragmentów Hellhammer, lecz podanych na Chilijski sposób. Wolne tempo przetacza się po pozostałościach ludzkości, gitary raz grają „pogrzebową” melodię, to znów zawodzą, wokale nakładają się na siebie, a perkusja umiejętnie podkreśla klimat. Nagle pojawia się samotna gitara, dołącza do niej druga, później perkusja, a muzyka przyspiesza, nawet w ekstremalnie szybkich momentach utwór ten nie traci nic na chorej melodyjności, znowu pojawia się bas na pierwszym planie, riffy pojawiające się w średnich tempach porywają swoją melodią, Kolejna solówka jest chyba najbardziej melodyjną na tym albumie, a ja siedzę i słucham tego wszystkiego z rozdziawioną gębą, kurwa cóż to są za opętane diabły!!! Na koniec jeszcze zwolnienie z opętanym głosem wokalisty, muzyka stopniowo cichnie i na koniec został nam tytułowy utwór „Ego Svm Satana”. Szybkie jebnięcie, świetna melodia, zwolnienie z ciekawymi rozwiązaniami wokalnymi i znowu ostra jazda, riffy tną szybko, melodyjnie, a mimo to brutalność tej muzyki rozszarpuje na strzępy, znowu zwolnienie, świetna praca perkusji i wracamy do zwolnienia, kolejne przyspieszenie, a skonstruowane to jest tak, że muzyka płynie niczym fala, góra- dół, szybciej-wolniej, a te przejścia są cholernie płynne.
Umarłem !!! Muzyka Goat Semen zabiła mnie, a ja wciąż proszę o więcej !!! To było zaledwie 38 minut, które nie wiem kiedy upłynęły. Kocham takie granie. Ten archaizm, bestialstwo…. I te teksty w bodaj hiszpańskim języku. Do tego ciężko byłoby nie wspomnieć o świetnych aranżacjach, genialnych wręcz wokalach i chorych solówkach. Nie wiem jak Wy, ale ja wracam w chory świat „Ego Svm Satana” i szybko z niego nie powrócę.
Wyd. Hells Headbengers Records, 2015
Lista utworów:
- Letanias de Satan – Intro
- Holocausto
- Genocidio
- Warfare Noise
- Revelaciones
- Altares De Pandemonium
- Madre Muerte
- Hambre
- Ego Svm Satana
Ocena 9/ 10
http://shop-hellsheadbangers.com/
https://www.facebook.com/goatsemen
